Posty

Wyświetlanie postów z 2020

samotność

biały szum w głowie w pokoju w mieszkaniu w głowie próbowałam się uśmiechać ale mieli zamknięte oczy nie widzieli próbowałam zamknąć oczy ale bałam się ich ust wyśmiewających uosabiam szum w przyjaciela co oczy ma otwarte a usta uśmiechnięte w głowie

* * *

ośnieżone dachy kościołów migoczą gdy słońce łaskocze je czule promieniami co chwilę wstaję podchodzę do okna złakniona zimowego cudu chłonę wzrokiem dachy wsłuchując się w odległe skrzypienie śniegu pod kruchymi nóżkami ptaków modlących się świergotem w czasie zimowej przechadzki

przydługi wiersz o rozterkach miłosnych

nie mogę cię znać nie mogę bo odwracasz twarz tak naturalnie i niestety chętnie nie znam cię ale kocham pytanie tylko czy naprawdę czy naprawdę cię nie znam czy naprawdę cię kocham czy naprawdę naprawdę naprawdę mogę ruszyć do przodu jeśli tak to niech ktoś poda mi rękę pociągnie w przód w górę wyzwoli jednym uściskiem dłoni wyrwaniem ze snu zamknięciem oczu na to co bolesne bo mając je otwarte nie umiem nie umiem dalej iść ślepnę

w wierszach

chciałabym cię całować choćby tylko w wierszach ich prostymi wersami otulać się jak twymi ramionami wiersze moja ucieczka schronienie przed niekochaniem modlitwa

narodziny smutnych wierszy

każda łza to słowo urywany szloch - wers gdy umiera cząstka serca rodzi się wiersz tak smutny tak cichy tak uniwersalny gdyż przepełniony miłością tą najpopularniejszą bo nieszczęśliwą

pasterka

czekam na grudniową północ niczym na tę symbolizującą Narodziny i choć wiem że zwierzęta nie przemówią ziemia się nie zatrzęsie a ty mnie nie pokochasz trwam czuwam w ciemnościach przepełniona nadzieją bo wszyscy dobrze wiemy że czasem jest ona jedynym światłem

* * *

kiedyś Kraków to był przystanek moment na przebudzenie telefon do ciebie uświadomienie sobie bezdennego szczęścia teraz jadę znowu przybrudzonym Malczewskim lecz coś się zmieniło bo Kraków to już nie przystanek a cel i wiem że niechętnie odbierasz telefon więc pewnie nie zadzwonię

Boże Narodzenie

zimny twardy żłób kołyską dla Twego miękkiego ciepłego wciąż ciałka sinego jeszcze znaczonego smugami krwi do których lepią się źdźbła siana osioł spłoszony głosem obcych ryczy i uderza kopytami niespokojnie bydlęce ogony przecinają ze świstem powietrze odpędzając namolne insekty brud chłód samotność tam przyszedłeś więc przyjdź i tu do pozbawionego miłości przestraszonego dzisiejszego świata

* * *

biały puch otuli ciało zmęczone wędrówką stopy wyzwoli od marszu cienie pod oczami zakryje proś a będzie ci dane szukaj a odnajdziesz sens spokój miłość w zimową świętą noc

ześlij

tchnij w usta sens pocałunkiem miłości ześlij deszcz ześlij wiatr ześlij znak ześlij ukojenie i otwórz moje oczy naPrawdę nim ogarnie je ciemność

* * *

śnisz mi się  wzywająca pomocy palce rozczapierzasz niczym Dafne przemieniająca się w drzewko laurowe kim twój Apollo i cóż ci on czyni że strach tak ogromny wymalowany na twej twarzy żłobionej nie przez starość lecz łzy

oswajanie się ze śmiercią

teraz słodszy głos bo nie ludzki lecz anielski słyszysz wśród tych grobów chylących się sennie możesz wreszcie odpocząć w jego akompaniamencie cmentarze wciąż jeszcze pachną jesienią brzmią szelestem liści mienią się blaskiem księżyca co zuchwale przegląda się w nagrobkach spokojnych

żywe bukiety

jakie kwiaty wkładasz do wazonu ty szczęśliwie nie suszysz ich na wiór bo miłość twoja zawsze przy tobie nie musisz jej wyczekiwać ale nawet za żywe bukiety nie oddałabym ani jednej nocy gdy przyciskałam do ucha rozgrzany telefon którego wtedy nienawidziłam za którym teraz tęsknię

* * *

czy jej oczy niebieskie jej uszy malutkie jej usta mówiące pięknie jej stopy tańczące możesz wielbić bez przeszkód? czy nie przywodzą ci na myśl moich oczu niebieskich moich uszu malutkich moich ust mówiących pięknie moich stóp tańczących które niedawno uwielbiałeś bez przeszkód?

kamienna Niobe

jeszcze nigdy nie płakałam tak cicho łapiąc szloch w materiał maski uczona niesprawiedliwości życia kołysz mnie pociągu mknący donikąd  z posągową bo martwą w środku kamienną Niobe - mną

* * *

zabierając swe serce z powrotem wyrywasz nie jedno lecz dwa swoje - uczepione kurczowo mojego - zakorzenionego głęboko w osobowości zabierając czynisz ze mnie monstrum szare od niewyspania mokre od płaczu wychudłe od poszczenia a przede mną wciąż jeszcze samotne christmas

tak było gdy umierałam z miłości

nie było tak miło jak obiecywali nikt nie słyszał szlochu nikt nie widział też łez a ból przedziwny nie zelżał po śmierci wyjdziesz z tego powiedzieli gdy leżałam martwa z pustym spojrzeniem i sercem nigdzie nie wyszłam ani też nikt nie przyszedł oprócz wiadomości o zgonie nie moim nie z miłości

* * *

oddałam ci całą siebie bez kompromisów odszedłeś  zabierając mi mnie rozsypane po wspólnym niebie błyszczą w gwiazdach moje łzy

* * *

policz moje łzy tak starannie jak czynisz to z włosami na głowach Twoich dzieci chwyć mnie i ukryj pod płaszczem miłosierdzia bo nie dam rady iść dalej nie dam rady nie gdy moje serce zgwałcone ponownie

* * *

oddam wszystkie wiersze świata za wiatr Twej obecności lekki powiew oddam wszystkie wspomnienia za otarcie jednej łzy Twoimi palcami świętymi oddam wszystko co mam za Twój głos brzmiący w ciszy samotności

* * *

ile jeszcze razy przyjdziesz po me serce? czy śnieg i odległość nie są w stanie cię zniechęcić? jakie przeszkody mam jeszcze wymyślić by powstrzymać  twe łapczywe dłonie? sięgają one ponad  by zgnieść te okruchy co rzucone psu babrzą się w brudnej mieszance śniegu i łez

sztuka dla sztuki

sztaluga i paczka farb potem brudne ręce czy nos poplamiony odbicie barwnego płótna w spojrzeniu uśmiech radość z aktu twórczego

* * *

  dla Ciebie w dniu urodzin osiemnaście zim włożyło ci w ręce paletę chłodnych błękitów roziskrzone drobinkami mrozu srebro głęboką zieleń milczącego ostrokrzewu osiemnaście wiosen obdarowało twe płótna świergotaniem brązów i szarości pachnącymi refleksami fioletu powoli nabrzmiewającą słodyczą różu osiemnaście okresów letnich opatrzyło twoje wizje w aromatyczne pomarańcze słomiane źdźbła traw poprzetykane rumieńcami maków kontrast faktury obecny przy oddzielaniu pestki od miąższu osiemnaście jesieni wzbogaciło twą wyobraźnię o szeleszczące złoto łagodny kontur w kasztanowym odcieniu puchaty rudy ogon wiewiórki osiemnaście lat miarowych niczym oddech wschodów i zachodów słońca objawiło ci płonące czerwienie ukochane abstrakcje gradientu rozświetlone łagodnie od spodu miękkie ciała chmur dzisiaj zbierz te dary nim wyruszysz w dziewiętnasty rok pilnuj byś nie zgubił ich przypadkiem byś nie zgubił cząstki siebie na wyboistej drodze

pocałunek

całuje cię a ty drżysz nad przepaścią nie ze strachu lecz przez uścisk mocny i usta błądzące po twej twarzy ozłoconej

* * *

kocham cię gdy mówisz absurdalny sprzężony oraz fascynujący wspaniale bogaty i kwiecisty twój słownik zastanawiam się jak możliwe jest rozmiłowanie w mowie potocznej czy wulgaryzmach

* * *

moje kochliwe serce za długo już było w spoczynku teraz rozgląda się rozpierane energią o ja nieszczęsna  jakie rzeki tym razem przeskoczę a które porwą mnie bym płynęła z ich nurtem

przepis na miłość

to konkurs na przepis co zadziała i nie otruje co zdarzało się Miłości od czasu do czasu wygrany chętnie spróbuję chyba że też pachnieć będzie różami

mój żołądek jest despotą

Jestem niewolnicą swojego żołądka.  (tu chwila na uśmiech dla Was) tysiące wiązań chemicznych przechodzi dziennie przez me usta by lec na dnie żołądka na stertach co powoli się rozkładają a żołądek mój jest dość wymagający nie wybredny bo zadowala go wszystko lecz mówię o częstotliwości - powalająco wysokiej chwieję się na jej niebotycznych szczudłach gdy sięgam po jedzenie pochowane w szafkach i jem jem jem jem do rytmu do taktu do mrugnięć i tchu którego trochę mi brak bo zapominam o oddechu on wyparty jest przez ruch moich szczęk i pracę ślinianek co suszą me oczy dlatego tylko wieczorami gdy leżę w łóżku z umytymi zębami i szczudłami na ziemi po lewej płaczę

* * *

bąbel pod powieką łza mokrą ścieżkę istnienia drąży dokumentuje pustkę w sercu

* * *

ziemio od twoich dolin pochodzę od wzniesień twych moje krągłości podtrzymaj  silnym gruntem mnie wspomóż bym oparcie dla stóp grzęznących w niepokojach odnalazła

* * *

pędzę łąką wyrosłą z twych słów na której strapienie miesza się z żalem a z rosą łzy szybciej by zdążyć na czas bliżej nieokreślony więc tonący w nadziei wpadam w las w nim dłonie w niebiosa wyciągam  prosząc o żywy deszcz

* * *

słowa moje to wszystko co mogę ci dać bo nic więcej cennego nie posiadam dotykając ust zabierz ruchy języka zwarcia warg mój niemy taniec wybaw mnie od zbędnych słów

gdzie jest miłość

obudź mnie lub daj sen prawdziwy bo w miłość już nie wierzę miłości już nie ufam gdzie gdzie jest miłość jeśli nie w sercu jeśli nie w nim nie ma jej we mnie ani dokoła mnie nie ma jej nie mam jej

słońce

słońce scałowuje mi z powiek nadmiar emocji słońce spogląda mi w twarz niespokojną słońce składa mi wizytę niespodziewaną słońce słucha gdy mówię nieskończenie długo słońce sojusznik najbliższy memu sercu spragnionemu najprostszej miłości

* * *

kwintesencją moją dominantą dnia te trzy uderzenia towarzyszące przemianie Absolutu ugięcie kolan pełne pokory i wzniesiona głowa z wilgotnymi oczami w łzach odbicie kwintesencji mojej

* * *

mamy ciała obleczone skórną powłoką co uchwycone na fotografii  zamierają chciałabym dotknąć miękkiej oczywistości często nieobecnej lub utraconej szkło ramki natomiast twarde wyziębia opuszki tęskniące

* * *

mamy ciała obleczone skórną powłoką co uchwycone na fotografii zamierają chciałabym dotknąć  miękkiej oczywistości często nieobecnej  lub utraconej szkło ramki natomiast twarde wyziębia opuszki tęskniące

McDonald's

mój lew w kubeczku ryczy żałośnie pod polewą z czekolady gdy spogląda razem ze mną na chude nogi czekające na kurczaczki pozbawione kończyn i zakochane pary dzielące się 2 for U dobrze chociaż że ty jesteś lewku mimo iż podrożałeś znacznie

* * *

serce moje uśpiłam lecz jest to chwilowe rozwiązanie bo tak jak niemowlę rozchylające powieki po długiej nocy gdy promienie słońca łaskoczą gotowe do gaworzenia usteczka ono również się obudzi i zachęcone porankiem wykrzyczy twoje imię

* * *

zakochani kłamią dzień w dzień każdym słowem fałszywe są ich usta co rozdają pocałunki i kłamstewka na koniec zostają z zielnikiem suchych wspomnień i źle dobranych rymów

* * *

te usta całują już kogoś innego ale tak miło spojrzeć jeszcze czasem na ich uśmiechnięty kontur szlachetny dodatek współgrający plastycznie z całością

* * *

jeśli chcesz krzyczeć krzycz czerwienią róży walcz kolcami niezawodnymi raniącymi delikatne opuszki ale nie trać godności nie gub swej wrażliwości bo kto jak nie ty sprawi że świat jeszcze się uśmiechnie łagodnie

synestezyjne zabawy

słońce nurza się dziś w chmurach puszystych i ciągnących miejscami lepkich jakby wilgotnych a ja obracam twarz ku niemu wyciągam szyję niczym żyrafa nagle długą i elastyczną obłędnie by poczuć to ciche łaskotanie lejące się z nieba na smutny świat słodzące go  złocistym miodem

* * *

jedno krzesło jedno nakrycie jedna poduszka jedna szczoteczka jeden bo jedyny wyjątkowy lecz częściej po prostu samotny

* * *

krakowski rynek mokry nocą po proteście nie od łez nie od deszczu nie od kropel potu to tylko te maszyny czyszczące codzienność brudy rewolucji zgarniające resztki frytek szkło z butelek to one pod cichym baldachimem nocy myją wybrukowane drogi niech chociaż serce Krakowa będzie czyste gdy wzejdzie nowy nieświadomy dzień

* * *

chłód owiewa moje ósme piętro i mnie rozpościerającą ramiona w dwie strony świata północ nic już dla mnie nie oznacza południe dom trwały niczym pieśni Horacego wschód mam przed oczami nadzieję i szanse niezliczone zachód opoka moja o którą oparłszy plecy zmęczone zasypiam chłód owiewa moje ciało uśpione i ósme piętro z którego widać wiele

* * *

otwieram okno bo i tak zabije nas miłości brak szacunku brak uśmiechu brak i wulgarności w ustach smak otwieram okno no i cóż już wolę tego smogu kurz niż znów fałszywy wyziew czuć a w myślach wciąż domysły snuć czy to mój wróg czy anioł stróż

* * *

nie umiem zacząć dnia chwycić go porządnie by mnie poniósł  nie umiem a to frustruje bardziej niż fakt iż znów mówię do pustego krzesła i niedopitej herbaty w czyimś ojczystym języku

* * *

teraz piszę o sobie bo wiem że głupstwem byłoby czekanie marnotrawstwem czasu na czyjeś myśli lotne usta tonące w słowach dłoń tańczącą po papierze teraz jest bowiem teraz i choć to banalne szukać w tym kwintesencji ja tak robię

* * *

chcę opisać waszą boskość idealną krągłość obfitość ciągnącą was sennie ku ziemi waszą delikatność odmalowaną najżywszą zielenią nieziemskie jesteście gdy z gracją wpasowujecie się w błękit nieboskłonu kusząc przechodniów by przystanęli wznieśli oczy i też przez chwilę byli bliżej nieba niż zatrutej zmęczonej ziemi

* * *

od wtedy śnię pięknie o konstelacjach  spacerach kanionami i wdrapywaniu się na szczyty dla samego procesu nie efektu nie widoku może ewentualnie dla twego uśmiechu wywołanego czasem zapomnieniem a czasem skokiem przez kałużę

* * *

chowacie się nieśmiało nurzacie głowy w chmurach strusiami podniebnymi stajecie się czy to przez wstyd wywołany eklektyzmem w najdziwniejszej postaci przez drwiny  wymawiane przecież bezmyślnie a może przez zmęczenie takie ludzkie takie wszechobecne takie uniwersalne

* * *

moja to słodka tajemnica i nic wam do tego jak ułożą się dziś gwiazdy na niebie powyżej głowy co dostępne jest tylko z mojej perspektywy i za niewielką opłatą szukajcie więc swoich nieb swoich gwiazd by kontemplować je w samotności

* * *

patykowate drzewa na myśl przywodzące płótna Corota swoją nagością jesienną swym tańcem niezdarnym przypominają bardziej las zapałek co trawiony ogniem pożądania płonie ale nie to tylko zachodzące słońce i liście złotoczerwone  ścielące ścieżkę stopom co końcem są patykowatych ciał

* * *

tańczę szczęśliwa bo głupia mówię tajemniczo bo asekuracyjnie uśmiech tylko mój prawdziwy bo jego nigdy nie dość bo jego się nie wstydzę więc dzień dobry i dziękuję

* * *

czemu łatwo nam milczeć w samotności a tak trudno w towarzystwie  czy ktoś wytłumaczy mi dlaczego skoro cisza jest przecież tak brzemienna  we właściwe słowa

* * *

czemu ludzie mają usta do całowania dłonie do chwytania ramiona do przytulania i oczy błyszczące miłością co zrobiłam nie tak że zostałam znowu ze spierzchniętymi wargami zimnymi dłońmi zgarbionymi ramionami oczami błyszczącymi od łez i banalnym pomysłem na wiersz pospieszny

Beethoven: Sonata No.8 in C Minor, Op.13, "Pathétique"

jestem patetyczna oczywiście molowa  zaczynam grave jakby miało to kogoś jeszcze zaskoczyć a potem chromatycznie płaczę mało kto wysłucha mnie do końca więc skocznymi podrygami brnę przez ciemne allegro di molto e con brio samotna by skończyć  bez mordentów pogubionych po drodze rezygnujących i niespokojnych które kiedyś miałam za erzac męskiego ramienia

* * *

moje dłonie nie nadają się do dotyku oduczone czułości drętwieją moje dłonie zdatne już tylko do gestykulacji usta moje nie do pocałunków lecz deklamacji bądź monologów choć częściej przecież milczą w harmonii z dłońmi leżącymi wieczorem podtrzymującymi sennie opadającą głowę

wolna wola

woda paruje więc łzy także nic nie jest wieczne również cierpienie odchodzi sami decydujemy  czym wypełnimy pustkę

* * *

na co mi lustra czy samokrytyka jeśli żyję samotnie a oczy innych patrzą w ziemię lub sporadycznie liżą spojrzeniem stopy na co mi starania skoro nikt i tak nie zauważy braków rażących nadmiarów gorszących osoba moja sprowadzona teraz do inicjałów i zniekształconego głosu

* * *

najszczęśliwsza jestem gdy słucham Debussy'ego gdy dźwięki migocą niczym gwiazdy palce muskają leciutko klawisze najszczęśliwsza jestem  bo wtedy księżyc objawia mi się z całym swym magicznym majestatem w całej osobliwej tajemniczości nawet za dnia nawet na pochmurnym niebie a jego światło koi mnie rozjaśniając ciemne zakamarki duszy

* * *

jestem niczym czarna dziura chłonę dźwięki i kolory smaki i zapachy uśmiechy i spojrzenia nie jestem zmęczona czy znużona jedynie czasem brak mi dotyku co zatrzymany na chwilę pokrzepia

trzy siostry

wiaro nadziejo miłości moja słodka otulcie mnie szczelnie kocem uchrońcie od zbędnego zgiełku nierozważnych nawoływań i gróźb kochane potężne trzy siostry w ryzach trzymacie świat uparcie odmawiający wam pokłonu lecz stale żebrzący pomocy dziękuję wam muzy mistrzów za koc za rady za spokój który spłynął na mnie gdy tylko zgięłam kolana

* * *

moje sny pożywka oraz drogowskazy życia wyznaczniki codzienności pseudo plany o które wciąż pytają zmyślane przeze mnie by być by trwać by nie wypaść z pociągu pędzącego

* * *

gdy cię ujrzę znów szukać będę wyjątkowej energii twego ciała łaknąć będę nieskończonej fali słów oczekiwać śmiejących się oczu gdy cię ujrzę znów będę szczęśliwa

* * *

trzeba nam  byśmy oczekiwali więcej zachłannie szukali nowości czasem rzucali wszystko szli i ufali temu co nieznane trzeba nam tej odwagi zwanej głupotą prowokującej do czynu wybawiającej od stagnacji trzeba nam nowych ziaren które dorzucimy do chleba powszedniego  pachnącego bezpiecznym domem skrywającego pod chrupiącą skórką zniewalające ograniczenia

* * *

jestem nieuleczalnie chora w dodatku śmiertelnie z każdym oddechem bliżej mi do trumny żadne maseczki ani szczepionki tym bardziej nie pomogą mi również lekarze lubujący się w trzycyfrowych liczbach nie ulżą mi w cierpieniu problem mój leży głębiej niewidoczny i nieziemski  lecz mimo to powszechny bo kto z was nigdy nie słyszał o złamanym sercu

otwórz usta naPrawdę

Już najwyższy czas na ostatnią, lecz równie ważną mądrą małpę. W świetle ostatnich wydarzeń jej wydźwięk może być różnoraki, ale zależy mi, abyśmy nie zapomnieli, że tak naprawdę chodzi o dążenie do poznania. Poznanie, określane czasem jako przepaść (T. Mann - Śmierć w Wenecji ) - co zdaje się być zupełnie uzasadnione - jest niezbędne do właściwej oceny świata oraz lepszego życia, wypełnionego właściwymi wyborami. Nie odrzucajmy go, zatracając się w pięknie czy estetyce. Bądźmy świadomi potrzeby poznania oraz łaknijmy prawdy, bo ona tylko zaspokoi nasze szaleńczo kołaczące serca, poszukujące Pełni. Dziękuję po raz kolejny Karolowi, który pomógł mi uczynić z chaotycznych nagrań (w dodatku zapisanych do góry nogami) jedną spójną całość. Twoja pomoc jest nieoceniona.

* * *

czasami kłamię  w wierszach i w rzeczywistości lecz nie mam sobie tego za złe bo skrycie w tajemnicy przed resztą nazywam się artystką co nagina prawdę

* * *

nie wiem co przyniesie życie czy dziś jeszcze mnie zaskoczy czy noc da mi ukojenie czy sen zamknie moje oczy nie wiem czym jest ukochanie nie znam bólu trosk ofiary staram się żyć tu dziś teraz łukiem mijam jutra bramy nie wiem czy świadomie kroczę bo dość mroczno jest dokoła więc pytanie o me plany drażni jak namolna pszczoła

* * *

porozumiewamy się uśmiechami krótkimi jak błyśnięcia przed burzą dyskretnymi niczym ten rzucany z ram przez Mona Lisę uśmiechy te są słodsze niż martini asti upajające mocniej niż fresco droższe mi niż chianti napełnię nimi kieliszek samotnie kosztować będę delektować się odurzającym zmysły bukietem

* * *

najpiękniejsza harmonia budzi się we mnie gdy (niczym spragniony słońca słonecznik) obracam twarz ku bezchmurnemu niebu przestworza szepczą wtedy do mych uszu nieziemskie słowa zadumane nad swą mądrością a ja przez ułamek chwili mam w sobie coś z nadczłowieka

* * *

czuję ograniczenia mojego ludzkiego ciała poznałam jego tymczasowe niedomagania świadomie rejestruję jego kłucia i bóle krzywię się tylko nieznacznie na nie lecz nie protestuję bo jakie trudne byłoby życie bez akceptacji tych słabości pozostaje przecież zawsze nadzieja w metafizyce

* * *

bądźmy wreszcie tymi kobietami w pełni bądźmy nimi prawdziwie nośmy cholernie długie spódnice łopoczące dookoła kostek rozpuszczajmy długie włosy rzucajmy je na wiatr czarujmy wrodzonym wdziękiem i subtelnością

* * *

wiem że niewiele bo tylko lekko poza obwód żeber wystajesz mimo to ugniatam cię i ściskam chcąc byś zniknął

* * *

patrzę na kota kot z kolei spogląda w wodę pewnie widzi w niej swoje pofalowane odbicie a ja czy ja widzę w nim siebie?

* * *

sunięcie palców nabiera nowych barw egzotycznych smaków to utwierdzanie się w rzeczywistości obecność teraźniejsza tak bardzo ludzka wciąż budząca kontrowersje

żuk

wpatruję się w ogromnego żuka który przeciął mi drogę niespodziewanie godzinę wcześniej słyszałam że żuki to tutaj rzadkość

* * *

lokuję moje miłości w oknach bliźniaczych wagonów a one śnią mi się nocami w kolejnościach alfabetycznych włóż mi w dłonie nowe języki bo kończą mi się słowa

* * *

miłość  sztuka najtrudniejsza wciąż najbardziej pożądana piszemy śpiewamy mówimy o niej lecz czy mamy ją w sobie?

* * *

boję się twoich oczu rządnych odpowiedzi których przecież nie mam wspinam się więc po schodach staję przed ramionami rozpostartymi i szepczę Ty się tym zajmij

* * *

one rodzą się od tak pospiesznie jakby brakowało im czasu którego ja mam przecież w nadmiarze

* * *

pamiętam energię pamiętam jak przepływała przeze mnie przez me ciało i pamiętam ten moment w pociągu jak uciekła przez palce u stóp gdy ściągałam skarpetki w gołębie a pani z Łańcuta uprzejmie odwracała wzrok

* * *

moja przyszłość rozbryźnięta na ścianie niepokoi brak jej marzeń złudzeń czy planów pusta jest niczym słabe ciało które do niej przypisano co nie marzy lecz marznie

* * *

jestem powtarzalna wyciśnięta spadnę w postaci kropli bezbarwnej bezwonnej bezdźwięcznej spadnę w postaci kropli bezsensownej

* * *

pragnąc piękna obsesyjnie szukam go u mistrzów ufając że oni posiedli wiedzę dla mnie niedostępną

* * *

wykorzystana płonę niespokojnie a dym zamiast wzlatywać obłapia mnie oślepia Miłości kto śpiewa o twej dobroci ten nie poznał cię wcale bo ty poisz się łzami a wędrówkę wznawiasz po burzy by z czasem odejść niewzruszona

* * *

jakimi słowami mam się modlić skoro wszystkie więzną mi gardle jak mam mówić  jeśli nikt nie słucha czy me słowa wciąż są wtedy mową? gdzie szukać piękna jeśli w sobie go nie znajduję

* * *

moje kochania to zbędne kilogramy a każde kolejne - dodatkowy ciężar ale jakoś nie umiem bez nich iść przez codzienność one trzymają mnie przy ziemi bym nie odleciała zbyt lekka

* * *

powiedz mojemu sercu by umilkło nie wyrywało się tak w uniesieniu bo to niezdrowe niewłaściwe jak potem żyć z takim pobudzonym sercem jak zasypiać gdy ono wciąż chce gdzieś biec

* * *

bądź moim symbolem w który ubiorę się wieczorem potem gdy wyjdę do ogrodu ćmy będą łasić się do mnie uderzać skrzydłami  niby bijąc brawo pięknemu księżycowi tak naprawdę moim powiekom opuszczonym nie mówmy o tym nikomu bo jakże słodko jest mieć sekret zatajony przez brutalnym światem

* * *

muchy lepią się do moich ust zasłodzonych ale cóż to dla mnie skoro tak niewiele wiele dla mnie znaczy jem więc na noc sypiam w dzień i ubieram sweter choć świeci słońce bo sens stał się bezsensem a szaleństwo normalnością

otwórz uszy naPrawdę

Dzisiaj kolejna część projektu inspirowanego Trzema Mądrymi Małpami. Dziękuję za pomoc nieocenionemu tłumaczowi, który wymigał mi potrzebne zdanie w dodatku w dwóch wersjach językowych... Dzięki Kacper! Wyrazy wdzięczności kieruję również do Karola, który uczynił nieostre wideo trochę ostrzejszym i w ogóle lepszym.  Otwierajmy na prawdę nasze oczy, uszy... i inne części ciała 😉

skąd to ukojenie w sercu (piętnasta róża)

podsunąłeś mi pod nos alfabet w usta włożyłeś słowa nowy nowe dłonie wypełniłeś drżeniem wątpliwości umysł wspomnieniami nową nowymi stoję próbując zrozumieć skąd to ukojenie w sercu spokój w myślach i czerwony pąk u szczytu schodów

a jednak znów jesteś (piętnasta róża)

już myślałam że to koniec czerwonych płatków smukłych  łodyżek w sumie niegroźnych kolców koniec liczenia kwiatów dni a jednak znów jesteś lecz tym razem żywa wyprostowana dumnie mówiąca zacznij na nowo i to właśnie chcę zrobić

* * *

usta moje spierzchnięte  od tych leków co je co dzień przyjmuję wyginają się raz w górę raz w dół ze stałością obracanej skakanki mimo to czasem gubię się czy to już uśmiech czy jeszcze nie

* * *

nie kocham cię  mówisz mi to językami ludzi i aniołów powtarzasz raz za razem wytrwale a ja dalej mam nadzieję i wiarę w dwa ostatnie słowa 

* * *

ujrzałam twarz w drzewnej dziupli była mądra zadumana nad upływem czasu pomarszczona niczym fale rozchodzące się po uderzeniu kamienia o taflę wody ujrzała mnie idącą chodnikiem gładką i młodą głupią dostrzeż mądrość w starym próchnie szukaj tam sensu tam i tylko tam

* * *

dziękuję za ból za ogień płonący w mięśniach za nerwowy stukot serca za urywany płytki oddech dziękuję za blizny za zadrapania piekące pod wodą za ślady po pęcherzach - pamiątkach z wędrówek za znamiona wstydliwie zasłaniane dziękuję że mogę czuć ból wstyd zrezygnowanie życie dziękuję że żyję

* * *

uczyniliście moje życie nieznośnym czy dumni jesteście teraz czy nie dość wam tych złośliwości strzepnę was z koniuszków palców niczym krople napięcia pęczniejące przy paznokciach strzepnę bo nie mam pojęcia nie mam jak inaczej się od  was uwolnić

lubię

lubię budzić się przed ptakami przed słońcem patrzeć na zaspane poranki powolne i ciche lubię przecierać oczy płoszyć sny skryte w miękkości rzęs oddychać powietrzem wolnym jeszcze od spalin i niedopowiedzeń

otwórz oczy naPrawdę

Obraz
Dzień dobry!  Ten post będzie trochę nietypowy - bo bez wiersza.  Chciałam za to podzielić się z Wami moim ostatnim projektem, który kiełkował w mym umyśle już przez dłuższy czas i oto zaczął rodzić owoce. Finalna wersja oczywiście ogromnie różni się od pierwotnej, którą może z czasem też zrealizuję.  Całą moją motywację zawdzięczam Marinie Abramowić i mimo iż wiem, że ona tego nie przeczyta, to dziękuję jej z całego serca. Przy okazji polecam każdemu przeczytanie jej autobiografii ,,Pokonać mur. Wspomnienia." Dzięki tej książce poczułam wręcz, jak mój umysł się otwiera i rodzą się w nim pomysły.  O projekcie kilka słów... Zaczęło się od trzech popularnych emotikon, przedstawiających małpki zasłaniające kolejno oczy, uszy oraz usta. To, co dzisiaj prezentuję, jest zainspirowane pierwszą z nich. Chciałam, aby przekaz mieścił się w grze słownej ( otwórz oczy naPrawdę ), którą również zatytułowałam poniższy kolaż. Interpretacji oczywiście może być miliardy, więc swoją n...

* * *

karmię cię słowami kapiącymi po brodzie ocieranymi palcami nadmiernymi czekasz na nie wygłodniały choć wiesz że one tuczą lecz nie sycą

* * *

przez ciebie płynie melodia i wiara gdy w półmroku śpiewasz Najwyższemu gdy palce twe  opadają zemdlone ku ziemi oczy wilgotne wpatrują się w krzyż na którym wisi rozciągnięte  Ciało wycieńczone dobrocią nieskończoną posłuszne i ciche niczym ty gdy onieśmielona klękasz z chwałą na ustach czuwająca

* * *

wrzucam się do worka z poetami smutnymi wyklętymi uzależnionymi co podpisują się narkotykami śmiejącymi się histerycznie uciekającymi do pustelni obnoszącymi się kolorowo tam w worku jest gorąco bo wyobraź sobie ogień podsycany ogniem albo wodę wybieraną wiadrem pełnym wody wrzucam się z nimi do worka bo słyszałam że człowiek człowiekowi równy i szalenie chcę sprawdzić czy to prawda

* * *

nienawidzę tej skóry co tak ciasno obłapia a na nosie schodzi nienawidzę oniryzmu a tak szybko zapadam w sen co wieczór co chwilę nienawidzę twojej twarzy a gładzę jej malarską fakturę codziennie bez oporów taka jestem hipokrytka i muszę spoglądać w to lustro spoglądać w tę twarz muszę bo taka jestem

* * *

nigdy nigdy nie będę dość dobra nigdy wystarczająca tak żeby spojrzeć rano w lustro nie myśląc że robię inaczej że wyglądam tak przeźroczyście przy was przy niej i boli mnie to gdzieś koło serca uciska niewygodnie nieustannie

* * *

zapomnienie  to nas czeka mimo to wykupujemy miejsca na cmentarzach siląc się by pamiętali po śmierci choć zapominają już za życia

równość tolerancja jedność

mówisz równość a chcesz się wyróżniać mówisz tolerancja a krzywisz się widząc bezdomnego mówisz  jedność a wolisz zrobić po swojemu

jestem muchą

jestem muchą nie kucam  nie siadam nie leżę wygrzewam się tylko stojąc na kafelkach co parzą mnie w stopy więc odrywam je i trę niczym mucha szykująca się do nalotu na resztki z obiadu

* * *

nie nie będę wspierać turów ani pisać dla planety bo nie dla mnie och nie dla mnie te festyny czy bankiety to już wolę w samotności ale w zgodzie z sobą szczerze a nie czekać na konkursy z cyklu ratuj biedne zwierzę

słodko jest bardzo Kraków pokochać

słodkie jest udawanie że się należy że jest się stąd  że ma się rzeczy do załatwienia że w domu czeka ktoś słodko tak kroczyć gołębią aleją łatwo jest sunąć wśród piór przebiegać wzrokiem po kamienicach swobodnie wdychać ogony chmur słodko jest bardzo Kraków pokochać na wieki na zawsze już słodko bo łatwo łatwo bo słodko i już

* * *

jakimi miarami pojmiemy to nasze na zawsze do końca aż po kres wypowiadane lekko niczym kilogram piór zrzucony ze skał spadający wolno nieważko uderzający w obłok mgły majaczącej w dole wodospadu który Poświatowska podziwiała w Ameryce milcząc

* * *

teraz mam trochę brudne usta nie od słów nie od jedzenia ale od zwykłych najprostszych pocałunków które padły wczoraj między nasze stopy pogubione

* * *

mówienie na głos w swoje usta rozwiązuje język otwiera umysł gładzi zrozpaczone wyrazy skaczące niczym psy na łańcuchu mówienie na głos w własne usta skutkuje rozsądkiem bo serce może wreszcie się wyżalić wypłakać mówienie na głos do siebie to wreszcie sposób na samotność a każdy przecież czasem czuje że za wiele jej dookoła

* * *

to ja? pytam a odbicie kręci głową nie wiem czy przeczy czy kpi ale nieważne idę szukać dalej

* * *

nie poznaję się inne brwi ciemniejsze oczy bardziej błyszczące ciało okrąglejsze skóra pociągnięta słońcem usta ułożone w uśmiech kpiący z czego pytasz z serca co dalej szuka miłości zacofane

kochaj mnie

kochaj mój brzuch wydęty ubrudzone usta szczerzące się kochaj krzywe palce nieumiejące grać pięknie obgryzione paznokcie pełne białych plam kochaj zmęczone stopy szczególnie tę prawą co jest wykrzywiona i pięty ubrudzone ziemią kochaj mnie brzydką trochę głupią i znudzoną kochaj i tyle

* * *

słońce było ze mną od zawsze natomiast on nauczył mnie patrzeć na chmury wcześniej dostrzegałam je tylko gdy przysłaniały mi nowo poznany ukochany księżyc teraz czekam na kolejnego który podaruje mi gwiazdkę z nieba albo całą galaktykę

* * *

co dalej szepczę sama do siebie w swoje usta do swojego odbicia co mam robić i jak utrzymać te nieszczęsne powieki w górze gdy grawitacja tak kusząco ciągnie je w dół nakłania by odpoczęły by dały mi upragniony sen błogą nieświadomość

* * *

otwierasz moje oczy na świat który żyje gdzieś obok karmisz mój umysł słowami które były choć o nich zapomniałam twój uśmiech moja gwarancja pewniejsza niż pory roku pewniejsza niż tonika w ostatnim takcie gdy mrużysz oczy w ten sposób wiem że jesteśmy szczęśliwi

* * *

kocham ten nasz wspólny język niepozbawiony przerwy na oddech skaczący po stronach słowników powracający jak morskie fale ostatnio w dodatku uśmiechnięty tak bardzo że aż bolą policzki i trochę ściska w gardle ale to dobrze 

* * *

kąpię się w niebiańskich obłokach jak anioł i kocham się od najmniejszego palca po szyję z której odgarniałeś włosy delikatnie jakbym już wtedy była święta tak naprawdę dopiero teraz mam skrzydła złoty głos oczy w barwie błękitnego sklepienia i ciało anielskie lekkie niczym puch chłodne niczym skała

toast

życie smakuje tak dobrze gdy wargi mam jeszcze  wilgotne od wina unoszę w górę kieliszek wznosząc toast za mnie piękną mnie dobrą mnie kochaną mnie kreślę swoje imię swoje nazwisko na chłodnej tafli szkła zaparowanej bo dziś jest tak cudownie ciepło wypijmy razem za lepszą mnie

* * *

zakładam tę koszulę nocną i czuję cię namacalnie znów jestem tam w ogrodzie to nie materiał lecz twe ciało otula mnie kołysze delikatnie chroni przed chłodem nocy przemieniam się w drżącego liścia zdanego na łaskę wiatru który wydobywa się z twoich warg gdy szepczesz słowa których już dawno nie słyszałam

* * *

denerwują mnie już rymy pochowane w mojej głowie wcale nie chcę ich używać  ale stop mózgu nie powiem

Haśka

słucham wierszy Haśki i płaczę płaczę tak mocno jakbym chciała na nowo wzniecić żałobę w mym sercu w ogóle często płaczę po Haśce albo przez nią przez ból którym ociekała głód wiedzy którym była przesiąknięta wreszcie przez pragnienie miłości to ostatnie dzielę razem z nią może dlatego właśnie wolę wiersze białe

* * *

błękit nieba całuje lazurowe fale widząc to  przypominam sobie przypowieść o talentach ich mnożeniu rozwijaniu myślę że nic nie mam na własność że przyszłam na świat z niczym i z niczym odejdę więc jedyne co mogę co powinnam to kierować oczy innych na błękit na lazur na piękno

miłość

miłość tłukła w nasze dłonie skrzydłami młóciła nimi powietrze zdezorientowana gdy wyciągaliśmy ją uparcie z naszych serc patrzyła na nasze twarze nierozumnie dziwił ją brak radości dziwiły kapiące łzy czuła się zagubiona gdy zrozumiała że ma lecieć że ma wrócić skąd przyszła czekać jeszcze chwilę jeszcze trochę wiele razy obracała się rozczarowana nim zniknęła kierowana porywczymi podmuchami wiatru

* * *

 nie odróżniam dni od nocy czekam aż mnie sen zaskoczy nie dbam o to kiedy chcę zagrzebać się w pościeli i w niej zostać do niedzieli tak przeczekać tydzień kiedyś wyjdę znów do ludzi lecz na razie kurz mnie brudzi kurz pot i zmęczenie

love is a losing game

najbardziej ranią ci co są najbliżej dlatego teraz waham się czy nie spasować czy nie wypisać się z tej gry zwaną miłością o której Winehouse śpiewała że jest przegrana https://www.youtube.com/watch?v=nMO5Ko_77Hk

* * *

deszcz jeszcze nigdy nie padał tak zaborczo w me powieki tak jak dziś wczoraj i przez ostatni miesiąc muszę wciąż ocierać je to z łez to ze zmęczenia

* * *

na plaży łatwo się modlić rozszumiane morze przypomina  kim jesteś czego pragniesz dokąd idziesz moczę więc stopy w falach obracam twarz ku niebu topię oczy w błękicie zachowuję ten obraz na później

* * *

moje modlitwy szybują w górę zataczając koła nad jeziorem niczym jaskółki mój śmiech odbija się echem bawi się w chowanego wśród zielonych drzew mój pocałunek wysłany w powietrze wciąż krąży i szuka odbiorcy

* * *

mój brzuch jest pełen powietrza które rozpycha go rozciąga to powietrze uwiera jest głośne władcze niedbałe chciałabym by kiedyś zniknęło uleciało wraz z moim wydechem i pozwoliło odpocząć  od siebie od pytań od trosk

* * *

przytłoczyło mnie dziś niebo przygniotło swymi nabrzmiałymi deszczem chmurami rozciągniętymi nade mną jak baldachim popychany wciąż przez wiatr ciążyło moim myślom bezustannie aż zaczęły być lepkie od tęsknoty którą potęgował chowający się w obłokach horyzont

* * *

mój krzyk moja rozpacz to nie jest już coś czym musisz się przejmować możesz spojrzeć zasmucić się uronić łzę ale to nie będzie już twój smutek ani problem mój krzyk jest teraz tylko mój więc krzyczę bardzo głośno

* * *

chcę do domu chcę do ciebie w twe ramiona bo choć pęka moje serce wciąż jest puste i jak zwykle nie pomaga unikanie gdyż w pamięci źródło życia jest ukryte

* * *

morze szumiące ty wiesz co to znaczy czekać przypływasz  odpływasz wytrwale niczym słońce co wschodzi by zajść morze szumiące ty jesteś bezwzględne w swym ogromie szerokie głębokie bezkresne niczym pustynia niedająca się objąć wzrokiem morze szumiące ty cieszysz ty smucisz ty pamiętasz ty trwasz naucz nas jak być pięknym w swej prostocie

ziarna sezamu

choć nie minął nawet miesiąc ja znów z tobą jem precelki te z Półwiejskiej najsmaczniejsze i szczerzymy się w uśmiechach pod pretekstem ziarn sezamu co utknęły w nich bezwiednie a my mamy w sobie coś z tych białych ziaren bo też trwamy w swych potrzaskach oddzieleni marząc że może w przyszłości znów będziemy połączeni

* * *

zapomniałam już jak jest mi z tobą dobrze jak smakujesz jak dotykasz i jak pachniesz dziś więc było jak powroty jak wspomnienie wyciągnięte wiem zbyt nagle zbyt gwałtownie i schowane tak pospiesznie tak niedbale że wciąż widzę jego kontur nikły zarys lecz wystarczy to by wzniecić by wywołać kilka łezek gdzieś za płytko pochowanych

* * *

zapachy mieszają się na mojej skórze gdy stoję ukryta w bramie obserwując małą bosą dziewczynkę bawiącą się w deszczu wiatr wytrąca spomiędzy moich kosmyków wonie wraz z powietrzem wyłapuję nowe nowe nieznane będące teraz przecież częścią mnie skóra nie pachnie już tylko wiatrem teraz to zapach starania podróży i czasu zapach obcy ale w pewien sposób oczekiwany

* * *

różne są rodzaje miłości prawdziwej romantycznej jedna lubi białe sukienki druga czarne ciężkie buty kolejna po prostu spodnie a inna zwykłe nic wszystkie one są piękne bo szczere troskliwe i dobre a przecież nic nie ma znaczenia gdy wiesz że jesteś kochany

* * *

pachnę nim tak bardzo jakbym przez pomyłkę  użyła jego perfum pachnę nim tak bardzo że sama się dziwię  iż to możliwe pachnę nim tak bardzo że gdy wdycham powietrze myślę  on wciąż jest przy mnie  

* * *

pragnę byś rozpakował mnie  jak prezent wymarzony byś pokazał mi twarz w pełni prawdziwą bym i ja mogła rozpakować cię powoli starannie proszę niedługo twoje urodziny

prośba o sen

proszę błagam o sen o kojącą nieświadomość bym nie myślała o niczym o nikim choć przez chwilę zapomniała o żerujących na myślach miłościach

* * *

mam jeszcze czas  więc tym razem powoli zakocham się w tobie od początku powoli zanurzę się w tym uczuciu  całkowicie zatracę się oddam oddech miłości by uniosła pocałunki złożyła ukradkiem na twoich skroniach

hojność natury

szelest w koronach drzew szepty liści ukojenie hojnie rozdawane przez naturę jednostajny szum fal plusk pojedynczych kropli pokrzepienie hojnie rozdawane przez naturę powiew wiatru jego cichy świst obecności zrozumienie hojnie rozdawane przez naturę wyciągnij dłonie po więcej

miasto

w mieście oddycham innymi barwami szarością asfaltu  jego głębią po ulewnym deszczu chmurami izabelowatymi wylatującymi z samochodów ludźmi z półkolami potu pod pachami stemplami życia w biegu złotem słońca świecącym jakoś tak skromniej w konfrontacji z czerwono zieloną  sygnalizacją

poranek

świat powoli budzi się ze snu zraszacze w ogrodzie tryskają wesoło gonią się w sekwencjach kwiaty przeciągają się rozprostowują płatki po nocy powietrze jest czyste z gracją przenosi nad polami odgłosy pociągu ptaki rozpoczynają koncert  ich trele i świergoty potrwają do wieczora ubieram się  otulona ciepłem wychodzę do ogrodu owiana rześkim podmuchem budzę się wraz ze światem

bez łez

moje życie bez łez nie byłoby już nim w pełni bo one przypominają mi że jestem żywiołem że mogę drążyć skały a me wewnętrzne źródło jest żywe

* * *

godzinami mogę zmywać z siebie zbłąkane spojrzenia pogubione sylaby te nieśmiałe objęcia mogę patrzeć jak znikają razem z puszystą pianą w odpływie mogę lecz chyba wolę je zaakceptować i zacząć płakać ze szczęścia

* * *

kim jestem bez ciebie skoro już nie sobą czyja jestem teraz jeśli nie twoja komu mam darować moje kochania moje westchnienia te wszystkie zaimki sny pocałunki uśmiechy łzy zwróć mi mnie

wyprowadzka

czuję się tak jakbym się wyprowadzała i jest w tym trochę prawdy bo próbuję wynieść cię z mojego serca naiwnie wynosząc prezenty usuwając zdjęcia i wiadomości czytając o przechowywaniu płócien  łudząc się że co z oczu to z serca trochę w to wierzę ale równie mocno całuję listy i wdycham twój zapach który wciąż jeszcze drży w skradzionej probówce 

* * *

tyle słów tyle głębi a tak mało czasu niewiele okazji by wyszeptać wykrzyczeć wycałować wytłumaczyć czym jest to co ludzie nazywają kochaniem

* * *

dzień rozpogodził się dla ciebie malutki ptaszek zaczął koncert wiatr rozwiał lekko twoje smutki soczyste jabłko spadło z gałęzi spójrz to wszechświat swym językiem znaków próbuje wygładzić twe czoło zmartwione

* * *

chciałabym poznać nowe słowa by z nich układać modlitwy które wyrażą mój ból pełniej by ich głębia i siła nieustępliwie przemierzała ziemię docierając do uszu obojętnych  serc wyziębionych by znów przemówić  jakkolwiek i być wysłuchaną

wdzięczność

uczę się wdzięczności  na nowo odkrywam jej delikatne spojrzenie subtelny uśmiech gładzę ją nieśmiało gdy sadowi się na mych kolanach budząc najlepsze wspomnienia do których przywieram szepcząc cicho dziękuję

* * *

załamał się mój światopogląd bo uczono mnie że z dobrym fundamentem zaangażowaniem brakiem namolności częstą modlitwą zrozumieniem czy nawet ładną buzią uda się moje fundamenty to teraz pył w modlitwie brak mi słów twarz mokra jest od łez a serce bije spokojnie bo jeszcze nie wie nie pojmuje za to ja rozumiem co się stało nie wiem tylko kiedy ani dlaczego

* * *

gdy mówiłeś będę będę milczałam teraz gdy odchodzisz też milczę zdziwiona jak to się stało gotowa  by szukać zgubionej miłości gdy zaczynam  orientuję się że ty już wyszedłeś razem z nią przemienioną w obojętność

* * *

czy można tak całować  nie kochając i szeptać że się kocha lecz nie wierząc jaki w tym wszystkim cel czy intencja to bardziej obietnica czy rozstanie

* * *

odchodzisz z nimi klepany po plecach pocieszany ja wracam sama do domu kulę się brudna w czystej pościeli wspominając wasze słowa puste jak ja od środy

* * *

we włosach mam poznański pył pamięć o twoich palcach i wiele łez które spływały nocą by wsiąknąć w resztki zapachów szeptów i oddechów w resztki ciebie

skarpetki w gołębie

wczoraj  gdy naciągałam na zmarznięte stopy skarpetki w gołębie myślałam o śnie wyczerpana znużona powtarzaniem ciągle słów to koniec dziś gdy zsuwam je w nagrzanym przedziale znów myślę o śnie lecz w inny sposób o zawieszeniu w chwili zastygnięciu by nie musieć się cofać ani iść do przodu

* * *

nie znam już drogi do domu ale wiem jak to jest płakać do opuchniętych powiek nie móc spojrzeć komuś prosto w oczy oszaleć pijąc wino smutku za szybko rozmyślać o spacerze  leżąc w łóżku nad ranem i jechać pół dnia by usłyszeć że mogę wracać do domu

* * *

tylko las cichy pomieści ten krzyk furii wzbierający od tygodnia w mej piersi będę krzyczeć mocno  głośno i stanowczo byście przestali oczekiwać cudów i wzięli życie w swoje ręce zaspane

czternasta róża

została samotna na ławce przed operą kontratenorzy w strojach aniołów wyśpiewują dla niej treny

słoik z nadzieją

wciąż sięgam do słoika w którym trzymam nadzieję rozcieńczoną z ułudą sproszkowaną przez skąpstwo i strach wciąż sięgam do słoika w którym trzymam nadzieję i karmię się nią codziennie bez perspektywy  że kiedyś wyleczę się  z tego uzależnienia

* * *

opadaniem głowy mierzę czas i żartuję z tęsknoty do pociągów by widzieć wasze uśmiechy ujęte w nowe ramy moimi opuchniętymi powiekami mrugającymi ospale szkliście

zawsze oddychaj (wierszoddech)

wierszoddech tok życia oddech słowo oddech obecność tu i teraz z wiatrem i trawą niebem i ziemią słońcem i księżycem wierszoddech pomyśl poczuj oddaj i oddychaj zawsze oddychaj

* * *

oparłam czoło moje zmęczone o twe ramię niewzruszone jego pewność była krzepiąca  lecz nie chłonęła trosk czasem drżała zniechęcona a twarz twarzy nigdy nie widziałam

* * *

gdzie on jest pytałam przeczesując wysokopnące trawy pozwalając makom muskać moje nogi naturze sprawić by ciało sennie poddało się grawitacji leżąc wśród brzęczenia i cykania usłyszałam lekki oddech wiatru który szeptał odpowiedź w me zmęczone ucho w snach zasnęłam więc

spojrzenie Mony Lisy

nie poddawaj się impulsom wciąż kontroluj nastawienie nie płacz nie krzycz nie prowokuj Mony Lisy miej spojrzenie nawet już późnym wieczorem lub gdy zerwiesz się o świcie nie pokazuj swych emocji to ułatwi trochę życie

* * *

chcę odkryć na nowo tę wytęsknioną czułość kiedyś tulącą się do naszych nóg  teraz leżącą zmęczoną która lubiła senne uściski powieki uginające się od barw usta opuchnięte lecz śmiejące się gdzie jesteś, Czułości gdzie jesteś

zabawa na podwórku

robotnicy już poszli wychodzę więc z ukrycia na oblane żarem podwórko  stopy ślizgają mi się po mokrej ziemi zupełnie jak wtedy gdy rozbiłam w kuchni kubek z gorącą herbatą chwytam pomarańczową cegłę odpryśniętą i zapomnianą przez świat rysuję nią sobie marzenia licząc że wizualizacja przybliży ich spełnienie patrzę nieufnie na węże przygniecione masywnymi kamieniami przez które cielska biegną litery tworzące napis GAZ czekam aż ktoś przyjdzie i się ze mną pobawi

* * *

mój oddech przyspiesza  a serce pulsuje w dole na samą myśl że mógłbyś mnie odkryć

* * *

chciałabym mieć wiarę tej kobiety podobną słodycz wymalowaną na twarzy błysk zrozumienia w oczach i odwagę do życia w pełni a mam puste serce a mam przekrwione oczy

* * *

pływam w morzu cierpliwości a jego mętne wody rozpraszają mnie widzę tylko czekanie czekam aż przeminie na nowy prąd morski silniejszy wiatr rozkoszy czy bólu obojętnie byleby było coś poza odliczaniem na nowo na nowo na nowo

* * *

oddalasz się nie tylko na mapie ale i w modlitwach  smutno mi gdy obiecujesz że nie wyblaknę choć czuję się już półprzezroczysta  waham się przed małym krokiem a kiedyś nawet szybki bieg był tak prosty

* * *

pokieruj mą dłoń naprowadź ją na to co znane przyłóż usta do mych skroni bym znalazła niewidoma by blaski rozlały się pod powiekami zamkniętymi

* * *

bądź proszę moją klepsydrą z drobnymi ziarenkami wspomnień bym mogła mierzyć czas ilość oddechów twoim miarowym biciem serca wolnym by na nic nie zabrakło czasu

* * *

przykryj mnie spojrzeniem  twoich niecodziennych oczu złap mnie zakleszcz między powiekami  bym nie rozpadła się  na kawałeczki wielkości rzęs byś nie strącił mnie przypadkiem wypowiadając życzenie na bezdechu które wtedy nie mogłoby się już spełnić

* * *

leżąc w ciemnym pokoju  obserwuję cię przez szparę w drzwiach jak malujesz na rozstawionej sztaludze farbami jasnymi i rześkimi jak tworzysz nowe światy bijące blaskiem i życiem leżąc w ciemnym pokoju zachwycam się tym co widzę przez szparę w drzwiach

* * *

artysta musi podróżować bo stagnacja jest zabójcza dla muz które uwielbiają przejażdżki i zagraniczne krajobrazy a nade wszystko kochają ulotne romanse

* * *

przepraszam cię za to i za tamto co było w zeszły wtorek czwartek trzy tygodnie temu tamto wczorajsze i to o którym mam już nie wspominać te epizody weekendowe i tamte kilka wakacyjnych dni za to teraz co przed chwilą no i tamto rok temu też za to co będzie przepraszam

* * *

może gdybyśmy spali razem najzwyczajniej oddech w oddech nasze sny byłyby gładkie ukojone dobre nie takie krzykliwe ani brutalne co zdarza się gdy jesteśmy daleko

* * *

całuję przestrzeń dryfującą wokół mnie wokół mojej twarzy całuję bo godzę się z nią z jej obecnością bo przecież nie mam na nią wpływu całuję zdradzając ukryte pragnienie całowania kogoś innego bycia otoczoną innymi ramionami innym oddechem całuję wreszcie by podziękować za nowy oddech nowe zdrowie wyzwanie które mnie odmieniło

* * *

piła słońce tak jakby było jedynym źródłem wody na pustyni śmiałam się z niej trochę z jej zaborczości i pewnego rodzaju egoizmu ale pozwoliłam jej pić i pić tak długo jak tylko chciała bo mimo wszystko zasłużyła i nie traciła animuszu szarą zimą moja biała zmęczona skóra

* * *

oddaj mi go szepczę wtulona w trawiaste kosmyki przyciągana grawitacją i nasiąkniętym wodą ubraniem oddaj mi go, Ziemio ona odpowiada biciem serca jej moim jej moim nierównym przerażonej osoby

* * *

mój ogród jest cichy mimo miliona dźwięków jakie wydaje jest kojący mogę w nim oddychać wonią konwalii nasłuchiwać rozmów sikorek przypatrywać się zapracowanym owadom trwać mijana przez wiatr

* * *

kapryśna zastanawiam się czy mówią o mnie czy o pogodzie interesująca myślę czy to ja czy eksponat w muzeum dobra tym razem jestem pewna że mowa o deserze oddycham z ulgą i publikuję nowy wiersz

* * *

rozumiem czemu chodziła w jego ubraniach gdy umarł spała w jego łóżku nie zmieniając nigdy pościeli czemu stała się jego żywym duchem rozumiem ubierając twoją luźną koszulkę wdychając jej zapach przerażona że kiedyś zniknie rozumiem bo nagle stałam się wtajemniczona wcielona do grupy tęskniących i po prostu trochę zagubionych

* * *

ty ciągle wschodzisz i zachodzisz mając zupełnie gdzieś co ja myślę co czuję nie dbasz o to czy chcę iść dalej czy nie wolałabym raczej zagrzebać się w jesiennych liściach zapaść w zimowy sen dla ciebie nie jest ważne czy to urodziny ślub czy wakacje jesteś gdy akurat masz ochotę nie patrzysz na moje potrzeby tylko ciągle wschodzisz i zachodzisz

* * *

przyciskam czoło do chłodnej szyby trwam w zawieszeniu niby pędząc ponad sto kilometrów na godzinę a jednak w bezruchu mijam lasy łąki polne ścieżki wiem że już zawsze gdy ujrzę zieleń będę myśleć o tobie o piknikach na których nie mieliśmy czasu jeść i oddychaniu mocno uśmiechniętymi wargami

* * *

każde uderzenie serca oddala mnie kilometry kurczą się jak przydeptane dżdżownice wydychane powietrze wydyma maseczki udawane żagle płynę uśpionymi polami słuchając twojej muzyki wpatrując się w migoczącą gwiazdkę którą prosiliśmy ostatnio o rzadkość powyższych sytuacji

instrukcja przejazdu

cień na twarzy - tunel ciepło pod powiekami - pola zwalnianie - stacja warkot silnika - kolejka do toalety Wrocław - wyłudzacze kasy Kraków - wymiana pasażerów wesołe towarzystwo - obcokrajowcy zdenerwowane głosy - problem z biletem pośrodku tego ty pomiędzy tu i tam nasłuchujący niewyraźnych komunikatów

trzynasta róża

byłaś skryta w ziemi gdy padł ostatni pocałunek trochę nieprzemyślany nienazwany od razu ostatnim rozwijałaś się przez trzy miesiące dojrzewałaś zupełnie jak my jak nasza miłość teraz kwitniesz i kwitniesz już długo a ja wierzę że pójdziemy twym śladem

powroty

jak mam wrócić jak wrócić skoro jestem tak daleko jadę na rowerze mocno mocno pedałując a twoja dłoń pokazuje mi że jest dobrze że daję radę leżę na trawie myśląc o rodzinach a twój oddech zapewnia mnie że jest dobrze że daję radę siedzę w pociągu klimatyzacja dmucha w mokrą twarz a twoje oczy mówią mi że jest dobrze że daję radę jak mam wrócić jak wrócić skoro jestem tak daleko

rybka

mała rybka w akwarium tak szybko się zadomowiła chwilę później już pływała z innymi jadła odpychając łagodnie wodę płetwami razem z falą odpływały problemy ja nie czuję się tu jak ryba w wodzie boję się jeść spać czy mówić bo tu ściany mają uszy piaski są ruchome a działania ograniczone mała rybka w akwarium tak szybko się zadomowiła chwilę później już pływała z innymi ja zamykam usta ucząc się oddechu permanentnego

* * *

jest jak chłopak z tych piosenek których słucha się w nocy na słuchawkach całujący zdecydowanie śmiejący się głośno trzymający mocno jest jak chłodny prysznic w upalny dzień wiatr rozrzucający włosy podczas spaceru szybki bieg przez ciemną ulicę wrzątek wylewający się ukradkiem z kubka jest jak sen z którego budzisz się zdezorientowany z przeczuciem że stało się coś atypowego

* * *

czekaliśmy na ciebie mówię mu gdy mija nas w pędzie zaraz potem powietrze drży na nowo obudzone po drzemce i przez chwilę sama nie jestem pewna czy to on czy my jedziemy potem znowu rozpęd wyścig z ptakami i jakiś pan co idzie z psem na spacer w innej rzeczywistości pociąg opóźniony o 5 minut słyszę

wyobraźnia

stoję i wpatruję się wpatruję się w sylwetki baletnic wirujących zgrabnie po drugiej stronie przybrudzonej szyby skaczących tak wysoko że aż zdających się latać ich stroje mienią się odcieniami różu i bieli wyćwiczone zgrabne nogi stąpają lekko na czubkach palców one tańczą do świergotu słowika na co patrzysz przecież tam nic nie ma tylko kurz mówisz aż kurz

* * *

zachwycam się czasem szerokimi ścieżkami utorowanymi w zbożu kłosami rosnącymi strzeliście jakby namalowanymi odważnymi pociągnięciami pędzla zastanawia mnie ich przyczyna sposób powstawania czy Bóg widział że były dobre czy kształtowały się od setek lat i wciąż jeszcze mogą nas zaskoczyć

* * *

dobrze jest oderwać wzrok od ekranu zanurzyć go w przybrudzonej sierści owcy masywnych grudach ziemi spulchnionych przez dżdżownice chropowatej fakturze kory płaczącej sokami intensywnej zieleni soczystych traw w symbolach życia nieustannego odradzania się

* * *

pociągi to osobny świat osobne myśli osobne relacje osobne reguły tutaj często patrzy się mrużąc oczy przez pryzmat kalkę aktualnie potrzebną w pociągu ciężko udawać lecz nie ma potrzeby godziny płyną po tarczy zegara jak ryby a ludzie wsiadają i wysiadają jeśli nie byłeś jeszcze w tym niezwykłym wymiarze kup bilet najlepiej trochę wcześniej i zanurz się w kołysanie miarowego pędu

pola rzepaku

pola rzepaku to nasze małe skrawki słońca na ziemi żółte dywany rozciągnięte w całej swej okazałości wydają się całością i patrząc na nie z daleka łatwo zapomnieć że tak naprawdę to setki indywidualności grzejących swoje złociste czuprynki w słońcu zupełnie jak w ludzkim życiu

* * *

ujrzałam bloki na wzgórzu absurdalnie wysokie absurdalnie piękne ściany ozdobione barwnymi plamami jeziorami słońc chmur i kwiatów stały tam spokojnie absurdalnie wysokie absurdalnie piękne a niebo przeglądało się w ich licznych oknach mokrych i szklistych jak kałuże do bloków prowadziła ścieżka absurdalnie malutka absurdalnie sielankowa taka która powinna wieść do chatki z piernika zagubionych Jasia i Małgosię

* * *

zapomniałam zupełnie o świecie bo oczarowana muzyką zostawiłam długopis i notes gdzieś w trawie szłam długo i powoli nim zrozumiałam skąd dochodzi melodia nim zorientowałam się że chodzę w kółko po wydeptanej trawiastej ścieżce wokół starego zmęczonego dębu a muzyka tak hipnotyzująca wydobywa się z wilgotnego gardełka malutkiego ptaszka siedzącego na jednej z gałęzi wybitnego w swej subtelności

* * *

trawa nie jest idealna ale nikt nie powie nie jesteś idealna, trawo ona podnosi się dzielnie po każdym naszym kroku gdy miażdżymy ją (nieumyślnie) może właśnie to ta wytrwałość powstrzymuje nas przed wytykaniem jej wad

rozważanie o łzach

mogę płakać i wyć ale co to da czy moje łzy pomogą przybliżą kogoś do mnie czy pogłębią jezioro samotności zamienią mnie w niemego łabędzia przywiodą ulgę a może rozmażą tylko obraz czym są moje łzy i jaki jest ich cel

* * *

są takie dziewczyny które po prostu uwodzą lepiej mają to ciało biodra tańczące gładko długie nogi przyklejone do szpilek mimo to niezmęczone włosy błyszczące nawet gdy jest ciemno oczy tajemnicze okolone wachlarzem trzepoczących rzęs usta mówiące tylko czasem tylko to co trzeba częściej całujące są takie dziewczyny znam je ze zdjęć bo długo scrolluję instagrama

* * *

jestem tak szczęśliwa że sztuka jest jest i nie mija mimo że my mijamy ona jest mą nadzieją  na ratunek słucham jej powolnego oddechu wpatrując się w nią jej potężne ciało broczące mądrością i  otwieram oczy coraz szerzej powstrzymując się od mrugania by nie przegapić niczego gdyż ona gasi moje wieczne pragnienie

modlitwa majowa

marzy mi się spotkanie w maju i wierzę w nie bezgranicznie gdyż to magiczny miesiąc przychylny nam przychylny pięknej miłości przychylny niezapominajkom proszę cię majowy wietrze przywiej nam wolność otwórz na oścież drzwi pchnij masywny pociąg by w gładkim pędzie piął się po mapie

* * *

siedzę ukryta w ogrodzie myślę o życiu i śmierci lecz nie tak dosłownie myślę po angielsku bo polski już wypróbowałam wyżułam przetrawiłam smakował mi myślę jak myślało już wielu przede mną w różnych ogrodach i różnych językach testuję frazy i metafory zachwycona i rozgoryczona jednocześnie myślę o myśleniu i czy to w ogóle przydatne czy nie byłoby lepiej ograniczyć się do nowomowy i rysunków naskalnych z Lascaux

* * *

jest mi tak zimno a mimo to wciąż siedzę nieruchomo bardzo czymś zainteresowana a jednak trwająca w bezsensie próbuję zrozumieć swoje ciało jego wygięte potrzeby karykaturalne pragnienia i czyny ale jest mi ciężko bo bezruch niczego nie ułatwia martwieję w oczach mówili mi to już setki razy ale ich nie słuchałam teraz mam zimne kości i kilka pryszczy na czole dowód że żyję

kropki

jestem tylko małą kropką na którą patrzysz z perspektywy myśląc to jest mała kropka nic we mnie interesującego że aż proszę się o przeoczenie jak kropki w zdaniach one też takie są małe zapomniane a jaka drzemie w nich siła skoro ciągną Twój głos w dół

* * *

mówili mi że ci co planują przyszłość są szczęśliwsi usiadłam więc wybrałam szkołę studia dom pracę nawet miejsce na cmentarzu teraz siedzę zamknięta przyglądając się planom zmieniającym się w ptaki i lecącym nie wiadomo dokąd zastanawiam się co będzie jutro

czy tęskniłam

tęskniłaś za mną? kręcę głową przecząc pozwalając obrazom ukazywać się przed oczami pusty pokój zimne słońce bezsenny księżyc porzucone ubrania wiecznie zmięty koc zakurzone ramki grymas udający uśmiech a to wszystko jakby płynne rozmazane zniszczone przez sól i wodę nieobecne oczywiście że tęskniłam

* * *

moje źródło natchnienia sączy się subtelnie dźwiękami barwami woniami kolorowe jaskółki krążą nad moją głową przypominając mi słowa wybudzane powoli ze snu zimowego trawa równo skoszona zachęca bym stanęła boso poczuła i doświadczyła nowych faktur bulgot wody przelewanej do szklanek rozśmiesza mnie a pryskające krople rozbryzgują kolory w przestrzeni wreszcie wszystkie moje zmysły łączą się wreszcie szepczę

ukojenie

szukam ukojenia w głupim czymkolwiek w paleniu mięśni w objadaniu lodówki w bezustannym płaczu w rozmowach rozmowach rozmowach w opętańczym szarpaniu żywiołami w gniewie spokoju miłości ale nic nic mi go nie daje dopiero gdy zrezygnowana zamrę w pustce wpatrując się w obraz olejny wiszący na ścianie znajduję uko-

alkoholowy miód

nie mogę robić pompek bo: po pierwsze nie umiem po drugie za dużo alkoholu krąży w moich żyłach ten alkohol to nektar kwiatowy który wyssałam wraz ze wschodem słońca zaraz po tym jak użądliła mnie pszczoła będą mieć alkoholowy miód

idę

idę do mojej Miłości i jestem sama w tej wędrówce bo moja Miłość jest tylko moja chcę krzyczeć gdyż jestem taka samotna z moim niepokojem i wątpliwościami wiem że przede mną jeszcze wiele dni i nocy więcej niż zostało wam tym którzy dzielicie się swoją imbirową herbatą w zimne wieczory zbieram dzikie kwiaty które rosną niedaleko ścieżki śpiewam z ptakami i mówię mówię mówię do siebie o moim szczęściu wiersz powstał na warsztatach kreatywnego pisania z Rupi Kaur

ja: dom

tutaj wiedzie granica pomiędzy tobą a mną wielkie kwitnące drzewo in the middle of nowhere nie możesz mnie zawołać bo tutaj tylko wiatr ma głos i małe dzwoneczki wiszące dookoła naszych twarzy ogromne okno przed tobą z czystą szybą i trwałą futryną pozwala odbijać się promieniom słońca i twoim oczom dom bez pokoi lecz z mnóstwem zakamarków po których roznosi się zapach kwitnących gałęzi kwiatów i owoców kuchnia przykryta skórkami pomarańczy i jabłek szykująca się do poobiedniej drzemki bezruchu moja ulubiona część powietrze które jest wszędzie wszędzie pozwala żyć między wdechem a wydechem czasem chciałabym wypełnić tę przestrzeń obecnością dotykiem szumem pochodzącym z zewnątrz zza kwiecistej granicy może poczujesz się teraz trochę samotny albo rozczarowany lecz gdy dopadną cię takie uczucia pomyśl o powietrzu o zapachach o dzwoneczkach i kwitnącej granicy która wyrosła w między czasie wiersz powstał na warsztatach kreatywnego pisania z Rup...

* * *

słodki uśmiech nas uspokaja słodki fałszywy uśmiech humor bagatelizujący umniejszający równie hipokrytyczny buduję swoją armię gromadzę żołnierzy z wszystkich krajów każdego kontynentu całego świata gdy będziemy gotowi stanę przed nimi a miliardy oczu spojrzą w moim kierunku wtedy krzyknę głośno i wyraźnie by wszyscy zrozumieli te dwa słowa jakich uczyłam ich miesiącami oni odkrzykną a wiatr z ich ust rozwieje moje włosy świat zatrzęsie się najpierw od naszych bijących serc potem od tych dwóch słów zdejmij maskę

* * *

czy gdy zaczną niszczyć nasze domy śledzić nas i alienować karać za najdrobniejsze absurdy lecz mówić że to dla naszego dobra dalej będziemy ich słuchać tańczyć tak jak będą chcieli wierzyć im? dlaczego z braku woli ze strachu czy może dlatego że są silniejsi wydawać by się mogło niepokonani? otworzymy wreszcie oczy drzwi okna usta odsłonimy swoje zmanipulowane niedotlenione ciała czy wybierzemy lepki materiał maseczki klejący się do warg knebel naszych czasów?

* * *

nieważne co powiesz wydaje się kłamstwem nawet dzień dobry  utyka po drugiej stronie maski ale cieszmy się kochani wreszcie każdy z nas może ukryć się przed światem przestać sztucznie się uśmiechać wspaniale!

* * *

podoba mi się to że niektórzy krzyczą bo świat potrzebuje krzyku gdyż sam jest milczący sama też uczę się jak otwierać usta testuję głośność kształty częstotliwość może kiedyś ja też krzyknę

* * *

do mojego Ukochanego miłość jest jak róża nieważne jak piękna by była zaniedbana zwiędnie lub zdziczeje wyrywajmy więc chwasty podlewajmy ją i nawoźmy glebę dbajmy a ona odwdzięczy się nam tym o czym nie śniło się naszym filozofom

* * *

internet jest strasznym miejscem głębokim i nieprzebranym jak ciemne wody oceanu w których nurzamy się na bezdechu ocierając twarz skostniałymi palcami nie mając pojęcia czy ktoś jest obok czy jesteśmy obserwowani może czujemy się tam bezpiecznie czasem lecz skąd możemy wiedzieć co pływa w ciemnościach

* * *

czy ktoś już kiedyś wymyślił jak nazwać mrówki gdy patrzy się na nie z góry gdy ludzie odbierają im nazwę gdy nie są już do końca sobą ale też nie znikają siedzę na balkonie rozkoszując się nową perspektywą tak muszą widzieć ptaki i motyle lecz mimo że zmieniłam położenie jestem ciągle sobą nie ptakiem nie motylem nie mrówką

Pachnący tomik!

Obraz
Chciałam podzielić się z Wami tą cudowną informacją! Mój tomik wierszy ,,Zapach róży" został oficjalnie wydany!! Jestem ogromnie wdzięczna wszystkim osobom wspierającym mnie w mojej twórczości, małej niezastąpionej grupce czytelników bloga oraz tym, którzy zainspirowali mnie do napisania tych wierszy! Utwory, zawarte w tomiku, są tam nie bez powodu i mam nadzieję, że każdy, czytając go, odkryje tam coś dla siebie! Wszystkich zainteresowanych posiadaniem tego pachnącego zbioru wierszy proszę o kontakt... Zobaczymy, co da się zrobić.  ❤️ Poczujmy zapach róż!

opalanie

zejdź ze słońca lecz wcale na nim nie siedzę ono tkwi tam w górze ja jestem daleko w dole wygrzewam się wystawiam rozleniwioną twarz w jego kierunku a ono łaskocze mnie głaszcze swymi promieniami i choć wiem jak to się skończy bo szyja na karku ciągle jeszcze nie pozwala mi spać uciekłszy od cieni kładę się w centrum godziny dwunastej cudownym upale dnia

Victoria

ileż to siły mieści się w tej kruchej postaci jej twarz wybucha eksplozjami dźwięków rysy wyginają się unoszą opadają wykrzywiają to znów łagodnieją taka jak my ale znacznie potężniejsza odrzuca koryta granice wydeptane ścieżki tworzy nowe przedzierając się przez czarne lasy nut żyje oddycha ale tak naprawdę przez nią płyną dźwięki wypływają z jej rąk spadają na nasze głowy i osaczają odbijając się chaotycznie od ścian wspaniała uczta dźwiękowa godna pochwały Apollina

* * *

patrzę na pąki wiekami i wykręcam kręgosłup by oglądać miękkie spody liści nie mogę nadziwić się inteligencji tych zielonych cudów gdy rozkładając swe (wydawałoby się efemeryczne) baldachimy chronią słodkie życia szykujące się do eksplozji najmilszej ziemi

* * *

brzuch duży wypukły rodzący rozczarowanie albo brudny brudny ból i mimo że pełny- zionie pustką szczerzy się okropnie nie ważne czy stoisz leżysz siedzisz czujesz go jego owal brutalny niezwiązany z jajkiem ni kurą

* * *

mijamy obchodząc szerokim łukiem odwracając pospiesznie głowę lecz tylko wychodząc z domu zauważysz jak bardzo świat musiał zdziczeć choć pewnie wcale nie chciał bo z natury jest towarzyski

* * *

my razem we dwoje zrastamy się na całej długości na całej szerokości głębokości rozkosznie samotni nadajemy inne zabarwienie temu słowu ciepłe barwy zachodzącego słońca kwitnące kolory wybuchających pąków my razem we dwoje najszczęśliwsi w tym odosobnieniu z własną tradycją we własnym świecie

plamy z buraków

chodzi o to żeby zasnąć dopiero gdy zajdzie słońce i wstać razem z nim Panie, przymnóż nam wiary. jest nam ciężko pod tym stalowym kocem miłości zużytym i nie tak wygodnym jak mówił ten facet w reklamie która włączyła się w komputerze gdy oglądaliśmy jak wywabić plamy z buraków

* * *

mówcie mi po imieniu bo jak będzie po mnie zostanie tylko ono

* * *

zamknęłam na chwilę oczy a wy a wy nagle znaleźliście sobie inne zajęcia inne zajęcia i kobiety kobiety których nie poznaję nie poznaję też siebie bo lustro jest stłuczone stłuczone pewnie w furii wywołanej bezsilnością bezsilnością do świata i tego że on gnije a ja mam kwitnąć kwitnąć i dbać o to co w sobie zamknęłam

piosenki

obdarte z magicznej mocy wywoływania emocji zrozpaczone przypominają obrazy przyjmuję je do wiadomości lecz idę dalej i spałoby się całkiem nieźle mimo wszystko ale są natrętne niczym muchy lub komary więc muszę wytłuc je wszystkie i dopiero wtedy zasypiam wśród ech wspomnień

* * *

moja skóra płonie w blasku księżyca a ja wyprę się wszystkiego gdy tylko wzejdzie słońce i zdradzą mnie jedynie przekrwione oczy i rozładowany telefon leżący koło łóżka ale to nic przekona was moje alibi bo może i byłam trzeźwa ale na pewno pijana nocą

późne lato

późne lato to gorączka pocałunków goniących się po skórze bez opamiętania to zielona trawa płonąca w barwach zachodu łaskocząca i gnąca się roześmiana to owady latające nisko przy ziemi na które trzeba uważać i nasłuchiwać ich brzęczenia to krople potu na czole gdy po biegu wśród kwiatów wreszcie można się położyć i zjeść trochę soczystych owoców to szczęście takie codzienne najłatwiejsze szczęście

* * *

wczoraj przeżyłam pierwszą tygrysią burzę mój grzeszny owoc

* * *

czy moje życie już zawsze będzie tylko odliczaniem dni

* * *

lubię posłuchać czasem tandetnej muzy uświadamia mnie

* * *

jesteście moją jedyną rozrywką która mnie bawi

Zapach róży

Obraz

* * *

kocham pociągi za ich niewzruszony pęd sypiący iskry

* * *

fascynuje mnie korek jaki wywołał sunący pociąg

* * *

nie martwcie się tak jutrem nadejdzie samo mimo waszych perswazji

* * *

czuję się jakby umarł bo nie ma go tu już bardzo bardzo długo

* * *

wróciłaś mówię spoglądając jej w twarz a ona zdziwiona odpowiada że nigdy nie wychodziła tylko siedziała cicho na dnie przestraszona wybuchającymi granatami obcą skórą i głosem niepokojącą ciszą naelektryzowaną i morzem zalewającym wszystko dookoła przepraszam i dotykam jej delikatnej powłoki chcąc sprawdzić czy ucierpiała odsuwa moją zaniepokojoną dłoń mówiąc jestem niezniszczalna a ja jej wierzę

* * *

rozkoszuję się tym stanem na granicy słońca i księżyca na granicy closed and open na granicy w ogóle w niebycie i niezdecydowaniu myślę o tym jak ubodzy jesteśmy jak niewiele wiemy ile jeszcze przed nami co nas ominęło i już nie wróci szukam idei którą chwycę za rąbek płaszcza i uczynię swoim przewodnikiem który nauczy mnie nie będzie oszukiwał i nikogo nie pominie niebyt- to tu wylęgają się idee przybijam te słowa do drzwi zza których wyłania się świat żebym wiedziała gdzie wrócić zagubiona

nie wiem

nie wiem czy modlę się wystarczająco czy wyjdę niedługo z domu czy zobaczę was jeszcze czy napiszę coś więcej czy jestem naprawdę sama czy przeżyję życie dobrze czy ja jestem dobra czy nie zniknę nagle czy nie jestem tylko puchem marnym złudzeniem mirażem nie wiem

* * *

jeszcze długo nikt nie przeczyta o czerwonych różach ususzonych o miłości tak krótkiej i niespodziewanej o słońcu wietrze i mrozie o licznych podróżach pociągiem o emocjach skrywanych i jawnych o życiu po prostu upchniętym w metafory może kiedyś dopiero gdy będę już spała ktoś natrafi przypadkiem na wiersz o zakończeniach i da tym samym początek mojej metaforze wtedy uśmiechnę się z góry a światła rozbłysną na nowo

* * *

sama nie wiem czemu piszę tak smutno i nie wiem czemu smutek tak często mnie otula gdy muzy chwytają mnie za rękę chłód emanuje z ich kamiennych ciał łzy płyną zawsze tak samo wytrwale nieważne czy świeci słońce czy nie a ja zmarnowałam już wieki żeby zrozumieć kim jest ta smutna postać ukryta we mnie

moja pościel pachnie wiatrem

moja pościel pachnie wiatrem co pomaga mi zasnąć bo przypomina letnie przejażdżki które tak uwielbiam moja pościel pachnie wiatrem więc przykładając głowę do poduszki wreszcie czuję się bezpieczna jak wtedy w objęciach podmuchów moja pościel pachnie wiatrem nawet wtedy gdy drzewa stoją spokojnie ludzie grają w badmintona ja śnię w niej o puszczaniu latawców

prywatny koszmar

czuję się jakbym żyła w koszmarze w którym łypią na mnie ludzkie stwory spojrzeniami przesyconymi kpiną nie lubią mnie ale mimo to tłumnie otaczają a ja mogę tylko domyślać się po co i wiem bo gdy otrząsam się wreszcie z transu lunatyka to nie ma ani ich ani mnie

* * *

tak wiele szumów przeszkadza mi w swobodnym myśleniu i tak wiele brudu oblepia moje ciało a ja marzę o tej czystości którą oglądam ale nie doświadczam pragnę bardzo odnaleźć to co uczyni mnie bez skazy co czasem majaczy mi przed oczami gdy śpię lub gdy mój umysł wyzwala się od tego obezwładniającego stanu nieświadomości bardzo chcę się nawrócić i uzdrowić ale nie mam pojęcia jak

* * *

moje wczorajsze rozmyślania poszły na marne bo budząc się dziś rano wcale nie pamiętałam pocałunku na dobranoc tylko długie ciągli liczb wijące się jak tańczące węże albo nitki babiego lata na wietrze i gdy próbowałam przypomnieć sobie coś oprócz nich mój umysł buntował się zaklinacz dął jeszcze mocniej we flet wiatr targał mi włosy a węże wierzgały uradowane czarnymi cielskami w białe paski

* * *

wiatr wesoło tańczy wśród suszącego się prania słońce uśmiecha się błogo płonąc na niebie a nieliczne obłoki suną leniwie po bezkresnym błękicie i jak tu gniewać się na świat

uśmiechnięty przewodnik akceptacji

spojrzałam na siebie w lustrze i uśmiechnęłam się do mojej cery trochę ziemistej do tego miękkiego nieśmiałego podbródka do ramion czasem zbyt męskich do bulgoczącego brzucha z fałdkami do ud leżących szeroko na fotelu do stóp ze skórą zniszczoną od chodzenia boso do siebie po prostu bo czemu miałabym tego nie robić skoro to ja

wschód słońca

nie śpij już mój drogi bo przegapisz wschód słońca skacz ze mną w tańcu wirujmy jak karuzela kolorowi i głośni bo czyż świat może dać nam coś lepszego niż nasze złączone dłonie niż to słońce wschodzące tak dzielnie przed szóstą gdy my najchętniej leżelibyśmy łaskotani jego promieniami skradającymi się nieśmiało przez uchylone okno skacz ze mną w tańcu bo wtedy obraz rozmywa się i wodospad jasności zalewa świat upiększa wady i problemy och jak ja kocham ten świat wirujący rozmazany i kąpiący się bezustannie w blasku więc wstawaj szybko żebyśmy nie przegapili wschodu słońca zakopani w pościeli nocy odurzeni księżycem

żółty ścieg twojego swetra

żółty ścieg twojego swetra pachnie słońcem całkiem lubię ten zapach a mało osób go ubiera bo pewnie trochę się wstydzą być w centrum być światłem być słońcem lubię żółty ścieg na tobie bo wiem gdzie mam iść a twoje drogi są proste tak łatwo mi cię wytropić nawet z zamkniętymi oczami

* * *

oczy dość szybko napełniają się łzami sprawdziłam a potem ciepło ogarnia zmarznięte ciało a duszę coś wreszcie porusza takimi falami wypływa smutek żal i cierpienie zupełnie nieuzasadnione przez nikogo niezidentyfikowane ale bardzo żywe

* * *

ścigam się z wirusem na zasadzie on czy ja i walczymy o moją przyszłość o moje relacje o koronę i trochę się dziwię bo muszę przyznać że jest dość dobry a ja dość słaba i zastanawiam się czy gap year ma wiele zalet i czy ta korona faktycznie należy się jemu

* * *

I co robisz czekam na co czekasz na przyszłość ona już trwa wiem II więc na co czekasz skoro przyszłość minęła sekundę temu III ile jeszcze ich  minie zanim zmienię się w zawstydzony kurz

uklękliście, gdy przeczytałam ten wiersz

mówiłeś o apokalipsie nie wierząc w nią naprawdę więc wezmę winę na siebie zdejmując ją cicho z twoich ramion bo jesteś niewinny jak małe dziecko gdy rano wyjdę z apokalipsą pod paznokciami postaram się zawalczyć o dobry dzień dla ciebie nie dla buntowniczki za którą tak bardzo mi wstyd

* * *

dopiero się siebie uczymy i nie jest to nic złego bo powolne spacery są bardzo przyjemne nawet jeśli dłonie tylko trącają się wzajemnie a oczy wolą patrzeć w górę w niebo bo tak naprawdę chodzi o deszcz o jego brak właściwie o francuskie słońce i oddychanie senne spokojne takie wytęsknione którego dopiero się uczę

* * *

jeśli ci się wydaje że możesz mieć więcej to powiem ci jak wielkim głupcem jesteś bo nie będziesz miał nic ponad to tylko mniej i mniej bo gdy kupisz sobie gumy to wszyscy chcą jedną a czasem biorą dwie gdy nie patrzysz a czasem całą garść i zabiorą ci tak wszystko czasem niezauważalnie innym razem śmiejąc ci się w twarz więc zostaw sobie trochę tej nadziei bo ona jest jak wątroba nie jak guma

* * *

płakaliśmy tak mocno jak padał deszcz następnego dnia jakby niebo wiedziało płakaliśmy tak mocno że na naszym trawniku wyrosło setki chwastów jakby ziemia wiedziała płakaliśmy tak mocno że idąc nie widzieliśmy drogi ale nikt nas nie potrącił jakby ludzie wiedzieli bo wiedzieli niebo ziemia ludzie gdyż wystarczyło spojrzenie aby uklękli zmartwieni

* * *

znowu wypluwam tu to wszystko bo nie mogę powiedzieć wprost patrząc w oczy nie mogę wykrzyczeć tego gwiazdom bo dla mnie dawno zgasły chodzę więc w ciemności klucząc między literami s k o m p l i k o w a n e i wiem że k się powtarza tak jak o a s jest raz na początku ale to nie pomaga bo gdy idę w drugą stronę czuję e zupełnie niespodziewanie więc wyciągam francuskie słońce zbieram sfrustrowana alfabet i układam go na nowo p o w o l i

* * *

poruszyłeś moje zmysły poruszyłeś moją dłoń poruszyłeś moje wargi poruszyłeś moje stopy poruszyłeś moją wyobraźnię poruszyłeś moje serce poruszyłeś a teraz drżę w nieskończoności

* * *

tydzień to za mało za mało by dobrze się namyślić przygotować a my w tydzień przeżyliśmy całe życie a nawet dwa i nie mówcie mi że to niemożliwe bo widzieliście na własne oczy jak dzień po dniu chmury sunęły po niebie gonione przez motyle a my śpiewaliśmy interwały w górę i w dół

róża z innego wazonu

byłam twoją różą ale zwiędłam tydzień potem nagle płatki opadły zwabione letnim wiatrem który wydawał się taki niewinny teraz nie umiem być obiektywna i chyba wolę jak pada bo wtedy nie brakuje wody która wyparowała z mojego wazonu za szybko

* * *

nie chcę odchodzić bo woda w tym strumieniu gasi pragnienie lepiej ale pogania mnie pies który wczoraj merdał ogonem a dzisiaj ogryza moje kości i pewnie nie zauważyłabym tego ale teraz ciężej mi iść powłóczę więc nogami choć kiedyś biegłam i kładę się pod murami tej niezdobytej twierdzy czekając aż strumień porwie mnie w końcu zamiast poić nadzieją

* * *

zamykasz mi usta gdy mówię o pierwszym pocałunku i zrywasz mapy utkane z pajęczyn więc odsuwam się bezszelestnie bo wypadłam z ramy w którą oprawiłeś krajobraz i zabieram francuskie słońce potykając się o ten pocałunek który zgubił się gdzieś między początkiem a końcem

gołąbek

trzepotał w Kurka gołąbek mały tkwiący gdzieś w piersi Lechonia ratował od śmierci Poświatowską intrygował i dręczył a dla ciebie czym jest gołąbek czy tylko cichym gruchaniem czy może tornadem skrzydlatym potężnym i niespodziewanym

gdy stanąłeś

stanąłeś i tyle tak jak ci mówiłam a oni oszaleli i zerwali się z miejsc trochę zdezorientowani w tym popłochu klaszcząc a te uderzenia dłoni były tak gromkie i tak głośne że sufit zwalił się im na głowy ale klaskali dalej pod szarymi gruzami jakby nie chcieli żeby śmierć przeszkodziła im w ekspresyjnym docenieniu nowego odkrycia

szkoła

szkoła to drzwi w zdezelowanej framudze obdartej i wyskrobanej podziurawionej przez korniki trochę spróchniałej o którą opierały się miliony i my też się opieramy wycieramy buty w wycieraczkę ubłoconą trochę taką z wydeptanym środkiem a potem szybko przez próg i dalej przed siebie po przyszłość po możliwości bo za drzwiami nie ma już framug ani wycieraczek ale czasem się o nich myśli wspomina jak coś co było co zostało i pozwoliło wytrzeć te buty żeby dobrze było iść dalej

* * *

tak dobrze? upewniam się bo słowo wyszło trochę zbyt fioletowe a chciałam mówić w różu znowu zresztą kiwacie głowami teraz wiem że jest znośnie całkiem mnie to cieszy bo bez akceptacji każdy kolor mógłby być po prostu czarny

krótka forma

zachwycałam się tą krótką formą urwaną jak oddech po biegu zaskakującą jak płatki stokrotki szybką jak biegnący zając ale jakże dosadną trafną jak chciał Tuwim

* * *

chcę wirować mokra spocona z oddechem tak ciężkim ciężkim jak kamienie uwieszone na szyi i chcę by te włosy spadały ciężko okalały czerwone wypieki i koszulka biała lepiła się wetknięta w dżinsy do białego ciągle brzucha (bo wolę kostiumy jednoczęściowe) buty leżały w kącie a z resztą po co komu one sporo to tylko podeszwa klapiąca na schodach śmiałeś się gdy zbiegałam w nich na dół a teraz nie śmiejesz się i ja też nie i trochę mnie to martwi więc zamykam oczy myśląc o tamtych dniach może głupich słabych takich zadymionych ale wyjątkowych bo miałam z kim tańczyć mimo że byłeś mały a ja taka duża ale wtedy o tym nie wiedziałam bo perspektywę zatarły krople potu