Posty

Wyświetlanie postów z 2019

* * *

co robisz pytam się siebie za słuszną irytacją od kiedy osiemnastolatki leżą w łóżku już o dwudziestej drugiej czemu zamykasz oczy skoro noc ma do zaoferowania równie wiele co dzień i w nocy świeci księżyc twój ulubiony nawet Julia i Romeo nie spali ile tracisz zamykając oczy naciągając kołdrę pod samą szyję zasypiając tak młodo jestem zmęczona odpowiadam i natychmiast wszystko ucisza się i gaśnie

* * *

jesteś szumiącą muszlą którą przykładam do ucha by usłyszeć twój szum twoje słowa ranię policzek ułamaną krawędzią kruchym brzegiem który osypuje się i wpada w moje włosy uczepiony w akcie rozpaczy i szum przeradza się w melodyjny krzyk śpiew łabędzia ale nie wiem już czy to ty krzyczysz czy ja

* * *

układałam krzesła w piwnicy gdy trafił mnie piorun noszący twoje imię i będę pisać tak aby nie domyślił się nikt nawet najbliżsi jesteś taki malutki jak ziarnko piasku i wpadłeś do mojego oka więc nagle zaczęłam cię dostrzegać na tej morskiej scenie gdy pachniałeś nie jak morze ale jak miłość gdy zbliżałam twarz do twojego ramienia bałam się bo czułam że łamię zasady ale i bariery mojej moralności nie chciałam cię skrzywdzić bo pamiętałam o przeszłości lecz przede wszystkim nie chciałam zranić tych którzy wpatrywali się ciągle w moje serce

* * *

czy ty mnie kiedykolwiek kochałeś czy to były kłamstwa bo chyba pamiętasz jak serce z każdym uderzeniem zanurzało się w miłości czy twoje kiedykolwiek jej dosięgło miodowego plastra miłości na które serce zerka łakomie bo ma je przed sobą moje jeszcze czasem tuli się do niego nie chce odpuścić ani zwolnić uderzeń więc ciągle skapują z niego krople słodyczy której nikt nie podzieli

* * *

gdy znowu musieliśmy zeskrobywać szron z okien aby dostrzec drogę co ranek wybiegałam na zewnątrz w niedopiętej kurtce czapce naciągniętej niedbale i z wypiekami na twarzy a potem stałam pięć minut a może pięć godzin poganiana okrzykami ludzi pogrążonych w upale domowego kominka w którym polana trzaskały nieustannie wyśpiewując słodką pieśń herbat i pierników zimowych ja wolałam być tam po drugiej stronie okien zaszronionych wpatrywać się we wzory fikuśne i fantazyjne które układały się w historie pełne bólu emocji nienazwanych i przede wszystkim piękna wychodziłeś do mnie po jakimś czasie nienazywanym przez nas gdy inni przyporządkowywali mu kolejne cyfry nieznacznie rosnące zabierałeś mnie do domu najpierw delikatnie dotykając mojego ramienia a potem chrząkając znacząco bez gniewu lecz całkiem zabawnie chwytałeś mnie za skostniałą dłoń którą potem kierowałeś do ognia do kominka i trzymałeś tam tak długo aż zesztywniałe palce znowu zginały się be...

* * *

chciałam dotknąć mojego brzucha ale ukrył się gdzieś schował dopiero gdy odetchnęłam po długich nerwowych poszukiwaniach wśród fałd materiału poczułam jego lekkie wzniesienie i dolinę na tym bezkresnym nieskończonym jesteś przywitałam go czemu mieszasz mi w głowie swoją nieobecnością

przepraszam

szaro tak jakoś za oknem też to widzisz i te chmury kłębiste ciężko sunące po niebie za ciężko za wolno takie ciemne jak dno morskie zupełnie odbierające nadzieję więc wybacz mi że piszę tak bezosobowo i beznamiętnie

* * *

czasami wolę zapomnieć że istniejesz bo jakoś tak łatwiej mi żyć wtedy chwilą i w ogóle żyć każdego dnia sama ze sobą czy sama w tłumie wszystko lepsze od zdławionego szlochu i pustych ramion obejmujących same siebie

* * *

kochaj mnie mocno chcę to czuć w przytuleniu chcę to czuć w pocałunkach a nie tylko w snach tak zamglonych jak krakowskie niebo

* * *

zbliżona krzyczę jestem zbliżona do ciebie dzięki tej rozmowie wiesz co mam na myśli wiesz bo widzę to w twoim uśmiechu w twoich oczach roześmianych z tak zabawnie zmarszczonymi kącikami świat jest taki lekki od tamtej rozmowy teraz mogłabym wziąć go na barki z całą ludzkością a nie poczułabym zmęczenia bo ty jesteś zbliżony och tak zbliżony zbliżony do mnie a ja do ciebie chcę unieść głowę i mówić wam ludziom na mych barkach o moim zbliżeniu i jego zbliżeniu i naszym zbliżeniu och o apogeum apogeum bliskości dziękuję wam słowa moje cudowne słówka słóweczka słóweńka wasza indywidualność pozwala nam rozmawiać czyż to nie najwspanialszy z cudów rozmowa myśli nagle uformowane wypowiedziane które zbliżają mnie do niego jego do mnie nas do siebie zbliżona krzyczę jestem zbliżona do ciebie dzięki tej rozmowie wiesz co mam na myśli wiesz

* * *

mam wprawę w liczeniu dni i nazywaniu ich popojutrem pojutrem jutrem jestem ekspertką od warg które jedynie się uśmiechają czekają i liczą cichutko od dwudziestu dziewięciu w dół już się nauczyłam że najlepsze pocałunki to te które po dwustu czterdziestu trzech stronach napięcia pieczętują sobą dzisiaj

* * *

chciałabym cię spotkać na twojej drodze do celu żebyś ujrzał mnie gdy wyglądam zza drogowskazu którego wypatrujesz ze zniecierpliwieniem w oczach chciałabym cię spotkać gdzieś tutaj wszędzie wyrwać z ziemi ten racjonalny drogowskaz żebyś zabłądził w moich oczach cierpliwych roziskrzonych i trochę sennych

* * *

boję się o moje dłonie że pewnego dnia chwycą długopis i zamrą z rzekami żył widocznymi z lotu ptaka boję się że będę matką która nie potrafi wykarmić swoich piskląt tylko zagubiona lata od strony do strony boję się że pewnego dnia przyjdzie szarość i osądzi mnie o kolorowe obrazy zbyt barwne i zamknie mi oczy na piękno na sztukę na poezję

* * *

nie da się nadrobić przeszłości bo to co było nie wraca wszyscy to wiedzą nie da się cofnąć czasu dodać elementu do scenerii tamtego dnia nieudanego tygodnia możemy tylko tworzyć naprawiać budować na szczątkach napawać się nadzieją nowego dnia nowe jest niepewne jednych to przeraża innych ekscytuje a jak jest z Tobą?

* * *

pamiętam jak kiedyś mi śpiewałeś piosenki o miłości a ja śmiałam się nie rozumiejąc teraz bezwiednie dotykam daty wybitej na bilecie gdy jechałeś przez zaspy by mnie ukołysać do snu i wysyłam białe gołębie ze złotymi obrączkami na nóżkach a one pokornie wracają śmiejąc się z braku odpowiedzi

* * *

śmierć jest smutna nawet gdy umiera błazen zgniłe chryzantemy rozkładają się na śliskiej płycie parkiecie kropel deszczu łez wyblakłe kolorowe znicze czuwają ze spalonymi kapturkami podtopionymi przez żywioł ogień ty pośród wypalonych ogarków z mokrą twarzą zwróconą ku niebu

* * *

moja młodość jest piękna zróbcie jej zdjęcie bo pragnie nieśmiertelności moja młodość jest piękna zawstydza mnie gdy widzę ją w lustrze moja młodość jest jest jest jest kwitnie i niech nie przemija tylko pęcznieje panoszy się w moim ciele bo tylko tak uniknę rozważań o śmierci listopadowej czyżby

* * *

ten świat ciągle próbuje mnie rozczarować och ty głupi nie wiesz że jestem człowiekiem a człowiek jeśli coś jest o nim pewne to jego niekończące się pokłady nadziei jego walka i wiara we wschód słońca tylko ty świecie przysłoniętymi smogiem oczami nie zauważyłeś jeszcze że wszyscy ludzie od maleńkości sączą sok nazywany potocznie wiarą w lepsze jutro

* * *

drżą moje mięśnie mimo że siedzę i raczej nieprędko wstanę wydawało mi się że to wina spaceru odrobina ruchu zaszkodziła ale to niemożliwe bo nie spaceruję od lat skąd więc to drżenie czy to ból przemijania nagle widoczny i tak dotkliwy czy może nienawiść wypalająca dziury i rany w ciele a może po prostu ekscytacja oczekiwanie bo dni się kurczą wszyscy to widzimy

drobne światłocienie

lubię małe kłamstwa kłamstewka są takie niewinne nie myśli się o nich źle czy z wyrzutem są takie wygodne jak niesamowicie miękka kanapa i są troską nie o siebie przecież cóż tylko egoista by tak twierdził ale są wyrazem obawy o drugiego człowieka czyż nie są wspaniałe drobne światłocienie

jeśli tam jesteś

Yoko krzyczała żeby oczyścić atmosferę a ja piszę bo tylko tak umiem zapanować nad huraganem Zan który broniąc swoich Loganów śpiewa SONG artykułując pierwszą literę po której zginasz się w pół a świat rozmazuje się gdy przez łzy zapisuję mój cichy krzyk

* * *

nie chcę żeby moja sztuka konkurowała wolę by doceniona została w ciszy w hołdzie dla niej w blasku lampki nocnej czytana ustami powszednimi a nie okrytymi fałszywą czerwienią chcę by była sama samodzielna niezmącona i czysta zachowana w swojej niezobowiązującej formie litera dla litery symbol dla symbolu sztuka dla sztuki

* * *

myślisz czasem o mnie czy dalej moja twarz w twych wspomnieniach zabarwiona jest nienawiścią czy wybaczyłeś mi już a może dalej nie używasz mojego imienia nie nazywasz mnie nim wzdrygasz się na jego dźwięk co z nostalgią o której mówiłeś czy odnalazłeś swoją ojczyznę wróciłeś do domu po tak długim i męczącym spacerze krętymi uliczkami niebytu

* * *

dla Ciebie w dniu urodzin  tobą chcę zaczynać każdy nowy dzień witać promienie słońca przez pryzmat twoich rzęs a pierwsze słowa moje niech brzmią kocham cię wtedy nawet zimny deszcz nie zmyje miłego dnia odciśniętego na moim czole stemplem twoich warg

westchnienia

wszyscy widzą te absurdy wzdychają rozmawiają przepełnieni goryczą wzdychają garbią się pod ciężarem zmartwień wzdychają myślą co przyniesie jutro wzdychają liczą dni do emerytury wzdychają liczą nieliczne godziny snu przerywanego nocnym cichym westchnieniem cały wszechświat wzdycha westchnieniami zmęczony

lubicie słońce

zasłaniacie okna zamykacie drzwi byle tylko nie czuć promieni słońca by unieruchomić i zagęścić powietrze karmicie oczy światłami sztucznymi żółtym bzyczeniem żarówek niebieską falą ekranów lubicie słońce to jasne na pocztówkach i gdy jedziecie na wakacje a słońce trzeba kochać miłością stałą wieczną a nie tylko wtedy gdy przynosi nam korzyści

* * *

chodzę do szkoły ale właściwie nie ma mnie w niej jestem nieobecna nieprzytomna i mówią do mnie i ja mówię ale nie wiem co nie wiem o czym chodzę z klasy do klasy identycznych śmierdzących i nie czuję pasji czy chęci do nauki jedynie fetor

* * *

krzywdzicie mnie choć myślicie że to dla mojego dobra dyktujecie mi słowa sprawdzacie moją wiedzę oceniacie mnie mobilizujecie do uczenia się o prędkości spadania rzuconego w górę kamienia obliczania ilości nasion trawy potrzebnych do obsiania trawnika w kształcie rombu tylko że ja nie chcę wiedzieć z jaką siłą muszę pchać szafę gdy chcę ją przesunąć wolę odkrywać wspaniałe dzieła i uczyć się twórczości

typowość

dlaczego nie mogę być przeciętna typowa dlaczego nagle zgorszyła mnie ekstrawagancja odmienność dlaczego nie chcę pokornie podłożyć za długiej szyi pozwalającej patrzeć ponad pod gilotynę świata znacznie ukróciłoby to moje męki i bitwy z obsesyjnymi myślami położyłabym się wtedy z telefonem w ręce i cieszyła z oceny dobrej

* * *

wejdź głębiej rozgrzej się zaparzę ci herbaty tylko nie oparz się przecież to czysty wrzątek zabarwiony nutą pachnących ziół rozgrzeje język wygładzi zmarszczone brwi jak uspokajający dotyk matki ciepłego bezpieczeństwa

instrumentalistka

jak niekorzystnie wyglądasz gdy zakochana w muzyce przebiegasz palcami po instrumencie twoja głowa kiwa się na boki unicestwiając misternie ułożoną kiedyś fryzurę nogi rozstawione po bokach ułatwiające stabilizację gdyż stopy bez oparcia szaleńczo wydeptują puls twarz rozgrzana z pierwszymi kroplami potu na linii włosów i nad górną wargą ubranie trochę zmięte niedoprasowane bo od rana ćwiczyłaś ale nie przejmuj się gdy zamknę oczy jesteś piękna jak muzyka

stopy naszych nauczycieli

jej stopy były bardzo zmęczone gdy usiadła wreszcie i pozwoliła dłoniom przejąć energię ciała opuchnięte rozpierały cienki materiał znoszonych półbutów a szmaragdowa żyła pulsowała rytmicznie pospiesznie gdy dłonie się zmęczą wykonają jeszcze dwie czynności sięgną i rozepną buty a potem naciągną koc na opuchnięte stopy i tańczącą żyłę

* * *

jak paciorki różańca przesuwam wspomnienia przewijam fotografie lecz nic z tych czynności nie przynosi ukojenia a z lustra spogląda na mnie czerwona opuchnięta twarz dziewczyny ściskającej różaniec w jednej ręce i notes w drugiej

* * *

jutro zamienia się we wczoraj w piekące kąciki oczu wczoraj zamienia się we wspomnienie w nikły cień uśmiechu wspomnienie zamienia się w nadzieję w błyszczące ufne spojrzenie nadzieja zamienia się w jutro w niepohamowaną ekscytację jutro zamienia się we wczoraj i tak kręci się moje życie

* * *

jeszcze czuję jego zapach bo przesiąkła nim moja skóra na grzbiecie serdecznego palca chcę zachować tę woń jak najdłużej ale już zaczęła wypłukiwać się od słonych łez roziskrzonych złotym blaskiem zachodzącego słońca ocieranych jedna po drugiej systematycznie grzbietem serdecznego palca

siódma róża

smutna ta inspiracja  która kieruje moją lewą dłonią kochanie  mówisz gdy wręczasz mi różę a potem rozmawiamy o jej nieśmiertelności gdy wspinamy się po schodach na peron pożegnań tor końca świata kobieta w szafirowym swetrze ociera oczy chusteczką mnie też przydałaby się jedna

zachód słońca

mówisz zachód słońca a ja słyszę miliony kolorów tysiące słońc zachodzi w moim sercu w twoich oczach kąpią się promienie promienie dobrych uczuć i wiem że już o to pytałam ale dlaczego znikasz razem ze słońcem które rano wraca lecz mimo że czekam cierpliwie ty zostajesz pomiędzy gdzieś i tam

czosnek

jakże cieszę się z neutralnych tematów choć nienawiść próbuje ciągle przejąć władzę palce drżą pod wpływem oporu ale dziś nie ugnę się i będę pisała o czosnku o ładnym czosnku o kuchni pełnej jego białych łup i tej esencji odganiającej wampiry bo czyż nie powinniśmy rozkochiwać się właśnie w czosnku w jego zwykłości i przeciwstawię się Verlaine który ofiarował mu pejoratywny wydźwięk dyktowany wampirzym usposobieniem ja lubię czosnek i chcę go podziwiać teraz

* * *

te nienazwane uczucia chowam ze wspomnieniem twojej twarzy malejącej w oknie odjeżdżającego pociągu twoich warg szepczących po raz ostatni te słowa

* * *

szukam twojego zapachu jak pies tropiący co mnie omija skoro dwa dni przyniosły mi tak wiele jesteś i ja to wiem ale cień nie ma ciężaru więc gdy chwytam cię za rękę czuję pustkę

piramida Maslowa

nawet ci którzy wyglądają na zadowolonych zawsze muszą zaspokoić potrzeby z piramidy Maslowa dlatego idą na imprezę piją mimo że nie powinni szukają pociechy u tych którzy nie grzeszą niewinnością łamią sobie serce piją jeszcze więcej bo przecież trzeba to sobie jakoś wynagrodzić i wejść na kolejny wyższy szczebel piramidy

* * *

otwieram książkę po to by zapomnieć że ją czytam jutro przyjeżdża mój ukochany włosy opadają poruszone moim oddechem łaskoczą kontur dolnej wargi źdźbła też czują to co ja bo pod naciskiem mojej dłoni gną się i wiją w tańcu oczekiwania

* * *

dawniej starałam się naprawdę się starałam walczyć z niezrozumieniem niesprawiedliwością naprawdę teraz gdy mówisz mi o kolejnym absurdzie zasłaniam uszy rękoma zaciskam powieki i wciskam twarz w dziuplę utworzoną z twoich ramion

Bułhakow

czytając powieść o ludzkim kocie i ognistowłosej Heli staram się uspokoić oddech przyspieszony nagle jak po intensywnym biegu ogłuszona szumem krwi pędzącej w skroniach kładę się na ziemi i jak zahipnotyzowana przewracam kolejne strony powieści o magicznym kremie i znikających czerwońcach

* * *

nie wracaj do domu tu będzie ci cieplej niż tam w chłodzie obcych serc nierozgrzanych kości szczękających do rytmu twoich kroków nie wracaj do domu zostań blisko mnie tutaj gdzie wszystko jest jasne jasnym półmrokiem i zło nie razi naszych oczu krzykliwymi kolorami reklam

moja gra

lubicie bawić się ze mną w moją grę bo to całkiem proste iść kredową ścieżką która brudzi wasze podeszwy i moje dłonie ale łatwo strzepnąć pył z rąk więc nie zastanawiacie się długo czy to normalne czy nie

próba opisania tego wszystkiego

czuję bezsens gdy siedzę a wczorajszy obiad zalega w moim zgniłym żołądku próbując wydostać się na wierzch pustymi frazesami niezaleczonymi nawet ziołowymi kroplami na trawienie czuję schab mimo że jest piątek co na to religia

mówię głośno

mówię głośniej choć stoisz niedaleko mówię głośniej bo chcę żebyś usłyszał mój błyskotliwy żart mój dźwięczny śmiech mój głos po prostu mówię głośniej bo chcę zostać zauważona i żebyś mi odpowiedział

nie tak

ludzie niemili dla mnie nieznajomej niedojrzałej nie dlaczego są tacy przykrzy czemu sądzą o mnie nie ja nie jestem nie ja mam wiele tak o których nie mają pojęcia i nie chcą mieć a to błąd

* * *

uścisk krótki jak błysk błyskawicy delikatny jak uderzenie skrzydeł motyla wydawać by się mogło nic nie znaczący to dlaczego tak nie cierpię tych uścisków z twoich ramion jakbyś kochał mnie wbrew światu i wbrew sobie a tym krótkim pocieszeniem się tłumaczył z przymrużonych spojrzeń czy nielicznych tańców a i tak zahaczasz jeszcze o mnie wzrokiem lecz tak krótko więc nie zdążam odpowiedzieć

* * *

patrzysz na mnie oczami niewidomego rękoma wodzisz po twarzy łagodnie głaszczesz opuszkami palców unerwionych rejonów mojej twarzy rozluźnionej mapy zmysłów i emocji nienazwanych czasem wybrakowanych

* * *

znów szara codzienność tak boleśnie powszednia prozaiczna oklepane nudne problemy sytuacje wirujące w koło jak ramiona wiatraka woń kurzu i stęchlizny a to wszystko tylko dlatego że nic nie trwa wiecznie

* * *

twarze migają kolorami lamp a starsza kobieta topi nos w szybie okrągła jak księżyc w pełni wydyma policzki i ściąga usta zwierzęce instynkty tańczące małpy skaczące zające biegające strusie ściągnięte usta wyszły zwierzęta tańczą do zamknięcia zoo mimo zachmurzonego nieba

funkcja kwadratowa

martwi mnie samotność ciągnie kąciki ust w dół jak ramiona smutnej paraboli oddala niespiesznie słońce przywołując w tańcu deszcz a goście rozpraszają się we mgle mieszając niczym krople deszczu kto policzy mój x by tym razem był większy niż zero

* * *

chciałabym zasnąć cichutko w ramionach twoich tak tych nieszczelnych spieczonych słońcem żeby promienie przebijały przez nie i rozświetlały moje sny moje sny o twoich ramionach

odcięte członki

odcięto jej rękę i zamknięto członek w szkle bo wciąż gestykulował niezrażony niczym biegająca kura bez głowy lub odradzająca się połowa gąsienicy odcięto jej nogę i zamknięto członek w szkle bo wciąż podrygiwał niezrażony do rytmu tandetnej skocznej piosenki której słuchano w mieszkaniu obok szkło zaparowało oddechem zmęczonej skóry

* * *

przebierasz szybko wargami mielisz nimi słowa powietrze język wydaje cmoknięcia gdy połykasz przecinki i średniki zęby dziś już całkiem proste uderzają o siebie ze szczęknięciem patrzę i nie mogę uwierzyć jak szybko informujesz mnie o swoich przekonaniach których nie zapamiętam nawet w połowie tak dobrze jak układ pryszczy na twojej brodzie

że kocham

kocham mówię ci to żebyś się nie przestraszył gdy przyjdę wieczorem pod twój dom i krzyknę z dna moich płuc że kocham jesienny deszcz na rozdygotanych wargach zapach wiatru na zziębniętej skórze i chrupiące liście w kasztanowych włosach kocham mówię ci to żebyś się nie przestraszył gdy przyjdę wieczorem z bukietem zroszonych liści kasztanowca pod twój dom wyszeptać że kocham jesień

dlaczego nie słucham

dlaczego nie interesuje mnie co mówicie odkrywacie przede mną świat a ja uciekam we własny empiryzm własne lektury nie chcę być oceniana za mój mózg stworzony nie przeze mnie oceniana przez was z mózgami pełnymi niedoskonałości słucham waszych wywodów i dziwię się bezustannie o czym mówicie i po co dlatego że wam za to płacą

* * *

gdy płaczę otula mnie powietrze pociera ramiona prostując skórę ociera łzy wysuszając szepcze ciszą słowa pocieszenia otacza broniąc przed samotnością która panoszy się w czterech ścianach

czas

cztery dni zostały do końca wygnania zliczę je na jednej dłoni ale to ciągle wieczność bo ile czasu pozostaje pomiędzy rozczapierzonymi palcami wyciągniętymi w oczekiwaniu

mytoniemy

my to nie my to jacyś obcy ludzie których nie znam i nie rozumiem kiedyś szczęśliwi teraz robiący sobie na złość jak niesforne rodzeństwo my toniemy powietrza w płucach coraz mniej ból ściska gardło ciemność pod powiekami wszystko mokre ale czy woda wystarczy aby się oczyścić wiem że wystarczy by utonąć

* * *

tańcząc na brudnej podłodze ciągle mylę kroki i gdy już myślę że nie wytrzymam a oczy zaczynają płakać wbrew mnie kładę się wśród kurzu włosów tancerek z zaawansowanej grupy i oglądam wygimnastykowane stopy moich koleżanek podkurczając palce powalając by skurcz łydki był wytłumaczeniem kropel potu a krople potu łez

nie kłopoczcie się

nie kłopoczcie się dniem jutrzejszym nie datujcie życia bo bezdatni ludzie są przydatni w tym zabieganym świecie nie kłopoczcie się dniem jutrzejszym usiądźcie tylko i spójrzcie na ptaki wolne i beztroskie żyjące kalendarzem przyrody nie kłopoczcie się dniem jutrzejszym tylko wyjdźcie do ogrodu i pogrążcie się w lekturze nieskończonej biografii dnia dzisiejszego

eureka

ciepła woda obmywa twarze mądrych mężczyzn ich głowy parują od pomysłów całkiem jak woda w której odpoczywają ich ciała rozluźniają się w ciepłej kąpieli wiotczeją i marszczą się nowe wizje wirują w głowach jak muszki owocówki nad talerzem rozkrojonego mango wtedy Archimedes wybiegł i krzyknął Eureka wprawiając w zdumienie pomarszczonych mędrców i płosząc muszki owocówki

spotkanie w progu

spotkałam cię w progu a gdy popatrzyłeś kierując oczy na moją twarz zatrzasnęłam ci drzwi przed nosem minęły dni lata otworzyłam drzwi szukałam przestrzeni a ty ciągle czekałeś niczym wierny pies wzięłam cię w objęcia i nigdy nie pozwoliłam już stanąć przed progiem

czas

wrażenie że czas płynie podwójnie mam go w obu dłoniach uchwycony napęczniały gąbczasty i pulchny wcale nie mam go więcej bo płynie równolegle dwutorowo ugniatam go formuję zjadam wcale nie ubywa wcale nie przybywa po prostu jest zawsze taki sam niezmienny

matura

czemu chodzenie do szkoły czemu odrabianie zadań czemu słuchanie na lekcji czemu dobre oceny czemu ciągła aktywność czemu zajęcia dodatkowe czemu to wszystko nie gwarantuje dobrze zdanej matury czemu mogę wylosować pytanie o archaizmy w reklamie a on co debatowano nad jego dopuszczeniem o miłości potem z oddechem beznadziei na karku ledwo zdaję a on się cieszy bo przytoczył Romeo i Julię

* * *

myślałam że jestem dzielna i odważna teraz wiem że po prostu się bałam bo pomimo tego że wszyscy jesteśmy ludźmi jesteśmy nieobliczalni i skoro ciągle zaskakuję sama siebie jak mogę myśleć że kogoś poznałam lub znam choćby połowicznie

cierpliwość

moja bogini cierpliwości spogląda znudzona na świat przekręca klepsydrę zanim ziarna piasku uderzą w dno a ja zatykam uszy bo nie mogę zdzierżyć odgłosu pękającego balonu z gumy do żucia

bezsilność

bezsilność zaczyna się tam w środku głęboko pomiędzy skórą a mięśniami lawiruje wśród żył i kości by wydostać się w westchnieniu czujesz moją bezsilność tak bardzo podobną do porannego oddechu

* * *

chcę coś zapisać ale nie wiem co bo emocje kumulują się we mnie a gdy eksplodują nie umiem przyoblec ich w słowa wiem tylko że łzy cisną mi się do oczu tiki przychodzą falami nogi gną się się do plie  a gardło płonie wypalone kwasem dreszcz przebiegł a czoło zapłonęło

* * *

czas płynie szybko szybko szybko ile dni zostało ci do końca powiedz ile dni walki do wyzwolenia skoro tak naprawdę nie wiesz to po co liczysz co liczysz

* * *

wracam z innego świata lepszego życia bezpieczniejszego niż to co tutaj tam ludzie pili płynny miód myli się w mleku a kto złorzeczył zasypiał w szarym cieniu chóry śpiewały przejmująco marzenia mieszały się z rzeczywistością puch otulał moją głowę a ja mrugałam otwierając wolno powieki musiałam wrócić tu na ziemię tu do życia pełnego hipokryzji niepewności i przemocy i nikt nie stoi w szarym cieniu nie rozpoznasz złego wróćmy do miodu mleka i puchu za rogiem czeka nożownik

dziewięć miesięcy

mam tylko dziewięć miesięcy październik i czerwiec kontrolne ramy za którymi wielka niewiadoma przyszłość mam tylko dziewięć miesięcy za mało żeby marnować czas za wiele żeby być lekkomyślnym w sam raz by żyć nie zmarnować dziewięciu miesięcy ile pomysłów zdąży się urodzić?

* * *

długo zastanawiałam się o co chodzi teraz już wiem obserwowałam czuwałam chodzi o kontrolę kontrolę planu odpoczynku ludzi wokół drogi życiowej i tej asfaltowej nawet słońca i księżyca wiem bo czuwałam a jak zasnęłam zostałam poinformowana i zapisana we wszechwiedzącym telefonie

tancerka

płynęła przez powietrze przez przestrzeń zjednoczona ze wszystkim głównie z podłogą przyjaciółką codzienności jej ruchy płynne wydawały się niepowtarzalne i nieograniczone pełne gracji czyste my zachwycone otaczałyśmy ją i oczami chłonęłyśmy każdy najmniejszy ruch

buntowniczka

chciałam się zbuntować więc stałam kilka sekund dłużej niż zazwyczaj lejąc ciepłą wodę w szkolnej toalecie

* * *

tak tak tak tak tak tak tak tak tak nie chciałam być nie miła

* * *

pływam w różowej pościeli z różowym różańcem na szyi w tiulowej sukience w błękitach spryskana różanym zapachem wcieram olejki w skronie wzdycham lecz nie wiem dlaczego rozkosz z depresją się miesza a płatki róż opadają zamykam powieki i marzę o chmurach

lekomanka

pocałunek zarezerwowany dla ust jedynych złożony na mojej głowie leczniczy uśmierzający ból twoje usta najlepszy antybiotyk a ja jestem lekomanką w tym przypadku

dwusetny wiersz

napisałam dwieście wierszy miło myśleć że chociaż jeden zmienił coś w twoim życiu

zanikanie poezji jest płynne i bezbolesne

zanikanie zanikani zanikan zanika zanik zani zan za z

OZZ

od kiedy jesteśmy razem szaleję zupełnie zasłoniłeś mój horyzont zawsze chcę mieć cię przed oczami opowiadasz mi o miłości zasłuchana spijam słowa z twoich warg znowu myślę tylko o tobie oglądam nasze wspólne zdjęcia umieszczone w albumie zastanawiam się nad przyszłością i czym do cholery jest ostry zespół zakochania

obsesja

mam obsesję obsesję na punkcie twoich dłoni pozwól mi je poczuć mam obsesję obsesję na punkcie twoich dłoni pozwól mi ich dotknąć mam obsesję obsesję na punkcie twoich dłoni pozwól mi je pocałować mam obsesję obsesję na punkcie twoich dłoni mam obsesję podobno kobiety tak mają

upadek

upadasz a pomocne dłonie chwytają twoje ramiona ciągną w górę do życia bezwładną pacynkę prosisz ich w myślach żeby nie okazali się manipulatorami ale zwykłymi dobrymi ludźmi

złudzenie

gdy słońce całowało nasze twarze a woda migotała złotymi refleksami przyłożyłeś swój policzek do mojego na ułamek sekundy tak krótki że wydawał się złudzeniem

zielonym potwierdzić

kupiłam sobie wygląd kupiłam sobie ciepło kupiłam sobie porządek kupiłam sobie czworonożnego przyjaciela kupiłam sobie popularność kupiłam sobie rozrywkę teraz stoję przed tobą z kartą kredytową i nieszczęśliwa zastanawiam się gdzie wpisać PIN

druga róża

wylewałeś właśnie wodę z butelki gdy wpadłam na ciebie z impetem całowaliśmy się wśród rozbryzgujących kropel które osiadały na naszych ubraniach jak mżawka jeszcze świeżą różę dzierżyłeś w dłoni jak berło bo byłeś królem mojego serca

* * *

czym zasłużyłam sobie na waszą dobroć czym przerażają mnie podarki i pochlebstwa przecież jestem taka odrażająca czemu ciągle dajecie mi szansę przecież jestem zimna w środku i na zewnątrz tylko dlatego że nie umiem włączyć ogrzewania

kochanie i księżyc

kocham cię w pełni gdy księżyc okrągły bez żadnych kompromisów świeci na nocnym niebie codziennie bez wyjątku pełny spokoju i czaru całą całością całego ciebie przepiękny srebrzysty na dobre i na złe rozświetla nam twarze patrzymy na siebie

liście jesienne

suche liście lądują na naszych głowach siwiejących zestresowanych czuprynach z szumem targają kosmyki kruszą się wpadając między pukle zwiastują jesień umysłu życia i ludzkości

* * *

daj mi powód do zastanawiania się nad przyszłością do unoszenia nieznacznie kącików ust do malowania paznokci wciąż na nowo do odkładania uzależnień na później do okrywania nóg falbanami sukienek do bycia szczęśliwą

* * *

płaczę bo chcę tyle wiedzieć a brakuje mi minut w godzinach godzin w dobach płaczę bo litery skaczą opętane gdy czytam w świetle księżyca a dłonie nie mają siły przewracać stron płaczę bo rodzi się we mnie pragnienie bycia najlepszą a taki ogrom zazdrości zalewa i ogłupia moje sumienie

w ogrodzie

będąc w ogrodzie gdzie róże posyłają filuterne spojrzenia rozchylając płatki wypatruję małych niezapominajek bo pomimo odurzającego zapachu piwonii dalej nie zapomniałam

* * *

ludzie są pełni nienazwanych emocji które kotłują się w nich twoje oddziałują na mnie moje na ciebie nasze na innych jego na nią ja naprawdę nie mam ochoty na społeczne życie

na temat

chcę cię całować jakbyś był moją własnością chcę tulić i pieścić twoje skostniałe palce smukłych dłoni artysty z obrazu Okunia a potem wirować tak długo przed tobą aż padłabym obłąkana w twoje objęcia odprowadzana sennym wzrokiem zniesmaczonych filistrów

wypłata

jesteś moją wypłatą comiesięczną upragnioną spodziewaną nagrodą za kolejny miesiąc cierpliwości

* * *

dałaś im imię łóżko i trochę jedzenia nikt cię nie nauczył że nie na tym polega oswojenie?

świąteczne porządki

zabrudzone fałszem zasłony zaciągamy w wieczornych okiennicach kłamstewka i złorzeczenia wplątane w materiał kołyszą się z diabolicznym wrzaskiem na święta ogołacamy karnisze pierzemy swoje brudy żeby goście nie widzieli prawdziwego ja wyglądającego zza firanki

* * *

brakuje mi czasu na czesanie włosów miarowe pociągnięcia szczotką to nie tak że gdzieś się spieszę po prostu ogrom mojej ciekawości spycha na dalszy plan codzienność a świeca pali kosmyki moich niechlujnie upiętych włosów gdy w zamyśleniu pochylam się nad książką w czasie burzy

symbioza

chcę być dywanem twoim dywanem abyś mógł kroczyć pewnie z niezmąconym spokojem chcę chronić twe nagie stopy o długich pięknych palcach przed kaleczącymi odłamkami szkła niecierpliwymi spragnionymi owadami ekskrementami świata powszedniego chcę ogrzewać twoje płaskostopie w zimne dni które przywierało w dzieciństwie do ziemi aby ustrzec się przed butami ortopedycznymi teraz nierozerwalne z podłożem w ostatnim akcie rozpaczy człowieka stąpającego twardo po ziemi a w tym wszystkim korzyść dla mnie wędrówka z tobą przez życie krok w krok

* * *

poproś mnie tylko a obsypię cię czułością tak liczną jak jesienne liście pokładające się kolorowymi dywanami na odpoczywającej od gorąca ziemi zapytaj mnie cichym głosem o trochę miłości a przywrę nią do ciebie niczym pyłki dmuchawca do wilgotnej skóry po kąpieli w jeziorze zawołaj mnie szeptem a przyjdę jak najprędzej i nie wezmę nic w zamian nie gardząc twoim pocałunkiem na dobranoc

pierwsza róża

nie został ślad po pierwszej z nich mimo że stale była obecna gdy kołysała się niewinnie na wietrze przyszedł człowiek i pokruszył jej suche ciałko wiersz krótki jak życie tej róży

* * *

piękne dni chce się spędzać z osobami które się kocha na przykład ten moment gdy słońce topi się w horyzoncie powoli spowijając ziemię ostatnim złotym tchnieniem cudownie wyjść wtedy razem do ogrodu i wdychać głęboko zapach ciała ziemi

* * *

chwytają za głowę i nurzają w błotnistej dorosłości polewają detergentem niewinność i wyobraźnię zamykają w klatce i karmią cyframi kopią w brzuch aż wypluty zostanie cały cukier a potem trzeba już tylko przywyknąć dla naszego dobra już wiem skąd tyle nastoletniego bólu i smutku rozpaczy na którą narzekają dorośli mimo że ciągle z brody kapią im ostatnie krople dzieciństwa

początek

początki wypełniają nasze życie przelewają się jego brzegami rozmnażają i tworzą początki niczym niekończący się łańcuch pokarmowy początek karmi się początkiem i nawet gdyby umarł z rozpaczy nad swoim wciąż rozpoczynającym się losem stałby się początkiem na nowo

* * *

już myślałam że zapomniałam jak się pisze że słowa ugrzęzły we mnie niewypowiedziane natchnienie splotło dłonie z inspiracją i odleciały niczym ptaki by gdzieś przeczekać zimę że kwiat poezji kuszący swym zapachem zwiądł a wszystkie szuflady mojego mózgu z hukiem się zatrzasnęły okazuje się że nie warto wiele myśleć

dwuznaczności językowe

zabije znów serce nowym rytmem życia mocnymi uderzeniami niczym stempel odciśnie się w człowieku zabije kogoś ktoś serce się zatrzyma skóra wyziębi i zblednie jak gdyby mróz pokrył uśpione oblicze jak łatwo jest się pomylić

piąta róża

ususzona róża zwisa głową w dół uśmiechając się smutno nie kpiąco ale pozwoliłabym jej kpić bo kto dobrowolnie zgadza się na taki los

* * *

dni są jeszcze dość długie kochanie usiądźmy więc razem w słodkim brzoskwiniowym blasku posłuchajmy głębokiej pieśni usypiającego słońca jego magicznej opowieści urwanej nagle dopowiedzianej po drugiej stronie planety dokończonej w cichych szeptach naszych zbliżonych warg

* * *

jakże frustrująca jest nieumiejętność opisania przyrody ci wszyscy którzy to robią kłamią ja też gdyż opisać można trafnie tylko przez porównanie a natura zawsze istniała najpierw więc porównywać można do niej a nie ją

* * *

mimo że ciągle jestem w tym samym miejscu czuję że wiatr rozwiewa mi włosy z szacunkiem ludzie patrzą nagle niepewnie inaczej przesuwa się ziemia pod moimi stopami i mimo że wszystko dookoła plotkuje o mnie ja dalej uśmiecham się niewinnie konfundując

* * *

miłością bezgraniczną kocham ciebie miłością tak niewinną mam wypełnione serce miłością prostą dzielę się bardzo chętnie miłością trwałą obdarzam innych niech ta miłość niewinna bezgranicznie trwa

* * *

mówili mi że kobieta nie potrzebuje mężczyzny by tworzyć dziś mogę zaśmiać im się w twarz bo wiem że uczucia napędzają sztukę a ta bezuczuciowa nie różni się niczym od instrukcji obsługi

czwarta róża

był nie ma nie minęła nawet godzina a wszystko zniknęło wyszedł zostawiwszy tylko swój zapach w rogu poduszki zdziwiła mnie ta szybkość przemijania więc siedzę i wpatruję się bezmyślnie w czerwoną różę która nie zdążyła jeszcze uschnąć z tęsknoty

* * *

to jak oddychałeś mając usta wypełnione miłością zapadło mi w pamięć gdyż próba pogodzenia uczuć i rozumu jest czytaniem w ciemnościach

umysł początkującego jest lepszy niż zgryźliwa asekuracja

dlaczego wątpicie w nastoletnią miłość przecież nie jest ona gorsza od dorosłej kocha pełniej i brawurowo czemu traktujecie to jako wadę skoro ekspresja jest najpiękniejsza

* * *

proszę zostańmy dziś w domu otwórzmy szeroko okna wywietrzmy złą rutynę poddajmy się zmianom jak bólowi zęba i dopiero odmienieni wyjdźmy z bezpiecznego kokonu ofiarując innym piękno i prawdę niczym rumiane soczyste jabłka

* * *

zamiast rozstrzygać dylematy ludzkości lepiej uniknąć indagacji położyć się na trawie a wiatru pozwolić oddychać za siebie

przyjaciele

ilu przyjaciół posiadamy ilu przyjaciół zasługuje na to miano ilu z nich zapracowało na nie ilu z nich wypowiada nic nieznaczące słowo na k ilu z nich odchodzi w obliczu niebezpieczeństwa ilu z nich jest prawdziwych

* * *

im ciało gorętsze tym chłód marmuru staje się większym zaskoczeniem przestańmy więc marzyć zanim opuścimy cztery bezpieczne ściany unikniemy hipotermii

o Mamie

gdy pochłonęłam morskie wody wiedzy pokazałaś mi oceany

* * *

zakorzeniony głęboko w swym umyśle człowiek nie stworzy i nie odkryje niczego nowego bo czy malarz jest w stanie namalować obraz bez inspiracji?

* * *

dawno nie czułam niczego tak wyraźnie jakbym roztapiała kostkę cukru na języku lub ściskała bryłkę lodu w dłoni tak dogłębnie i namacalnie czuję potrzebę tworzenia

* * *

gdy cię nie znałam moje ciało pogrążone było we śnie obudziłeś je pocałunkami zaróżowione wyszło spod okrycia

* * *

zanim cię poznałam nie znałam siebie ty mnie mnie nauczyłeś teraz budzę się i szepczę do lustra dzień dobry

potrzeba niemyślenia

nie umiem pisać nie umiem czytać nie umiem się modlić bo w głowie mam setki myśli bezsensownych błahych głośnych poważnych szalonych natrętnych nieokiełznanych nawet jeśli spacerowałabym tygodniami nie ułożę nie zrozumiem nie okiełznam ich i jeśli nie zachodzę się na śmierć to zabiją mnie swoimi eksplozjami potwornym bólem głowy dlatego właśnie potrzebuję niemyślenia

zrozumieć

próbowałam zrozumieć matematykę nie poszło mi najgorzej wzory figury cyfry próbowałam zrozumieć konkursy udało mi się znajomości oszustwa talenty próbowałam zrozumieć świat dorosłych nie zrozumiałam w dodatku ciągle odkrywałam coś co spędzało mi sen z powiek

* * *

straciłam apetyt nie jestem głodna chcę tylko sączyć rosę leżąc w ramionach wiatru będąc całowaną przez motyla słuchając wieczornych improwizowanych koncertów świerszczy

* * *

co mam zrobić gdy mówisz do mnie tak prosto a dziury i braki twej mowy kaleczą mnie jak przekonać cię do ornamentów gdy widząc je wycofujesz się nie spróbowawszy ich słodyczy język wysuszony i zdrętwiały poczułby ulgę zamoczony w nektarze ale ty uparcie odstawiasz kielich pełen pięknych słów

* * *

niezamieszkane tereny w moim umyśle pełne pajęczyn obłapiających niewyraźne elementy niewypowiedziane słowa w kątach i dziurach skaczą i wierzgają jak w transie nieokiełznane westchnienia i jęki piszczą złowieszczo żeby zwrócić na siebie uwagę sama jestem zbyt przerażona żeby myśleć o myślach w moich myślach

telewizja

ekran błyszczy postacie zginają się i prostują ich sprężyste włosy podskakują w powietrzu ręce młócą powietrze niczym ramiona wiatraka ich głosy przepływają falami wokół głów na kanapie tam nic już nie jest czarno-białe

* * *

kiedy niebo burzy się i wzdryga kieruję swoje stery do twojej ojczyzny pomarańcze są tam słodsze woda spokojnie rozbija fale o piaszczysty brzeg radosne emocje mieszają się bym mogła sączyć wesoły koktajl przez słomkę tu wszystkie drogi prowadzą do twojego domu

bezskrępowanie

wyrażam siebie bez skrępowania chwalę się dzikim tańcem nic mnie nie tłamsi nic nie ogranicza tylko ja i muzyka szalony rytm w mojej głowie stanowcze ruchy w kończynach nocne powietrze w płucach czysta adrenalina w żyłach jednostajny rytm serca twardsza skóra na piętach i palcach stopy dawno zahartowane suną obłąkańczo po ziemi roztrącając kurz i pył zupełnie bez skrępowania

wiatr na twoim ciele

wtulam się w wietrzne ramię czuję skórę wietrzną między włoskami wiatr lekkie powiewy aromatyczne drobinki płuca pełne wietrznego narkotyku

* * *

mówisz o mojej wspaniałości a ja przełykam przekleństwa plotki gryzę złość nienawiść wypluwam rozgoryczenie fałsz żegnam narzekanie niezadowolenie strzepuję niechęć lenistwo uśmiechając się w sztucznym blasku latarni

trzecia róża

byłeś tu ale już cię nie ma stałeś tu a nie zostało nawet najmniejsze wgniecenie leżałeś tu ale koc dawno zmięty w rogu łóżka jadłeś tu a nie zostały nawet okruchy kolejna róża suszy się zwisając głową w dół

* * *

została cisza idealny bezruch głusza nawet cząsteczki powietrza zamarły dyfuzja wstrzymana i tylko ciche tykanie zegara pocieszająco oznajmiało głośno że minuty mijają a rozłąka nie trwa wiecznie

* * *

zrywam się po śnie osłabiona i myślę o tym kiedy będę mogła zasnąć znowu

wiersz nie o ukochanym

gdy zawieje wiatr stajesz się namacalny chcę rzucić wtedy wszystko i z rękami wyciągniętymi ku niebu trwać

* * *

nauczeni zamykać oczy w swoich ramionach z utęsknieniem wyczekujemy zmroku gdy wszyscy zapadną w głęboki sen lejemy słodki nektar z warg napój rozkoszy i lepkiej miłości a gdy usta zlepione milkną czekamy półprzytomni świtu pieszcząc wspólnie ciała obecnością

* * *

gwiazdy podpowiadają mi żebym ciasno objęła ramieniem potem przywarła wargi i całowała tak długo aż stopnieje

* * *

egzotyczne kwiaty wyrastają z twoich ust oplatają moje nadgarstki zniewalając opadam na miękką ziemię emanując ciepłem i oddaniem oddycham

* * *

twoje palce formują mnie jak glinę ugniatają roztapiają własnym ciepłem rozprostowują krzywizny wygładzają kąty jesteś artystą a ja twoim dziełem

czas zamiera

zasypiasz i dla ciebie czas zamiera a ja gładzę cię po twarzy po kamiennej szczęce kilometrach nóg śliwkowych wargach wystrzyżonych rzęsach lodowych włosach i mimo że słońce zmienia położenie dla mnie też na chwilę czas zamiera

* * *

głowę opieram o głowę nieruchome skały twierdze nie do zdobycia góry nie do przebycia stałe mocne silne głowy kochanków

lewa

lewą ręką ujmuję długopis lewą ręką trzymam widelec lewą ręką ugniatam ciasto lewą nogą wstaję lewą nogą podaję piłkę lewą nogą mocniej stąpam po ziemi lewą półkulą mózgu się kieruję lewą półkulą mózgu myślę szybciej lewą półkulą mózgu podejmuję decyzje jestem lewa leworęczna lewonożna lewomózgna i wcale nie jestem gorsza

* * *

najpierw kości potem napięta skóra odwracam głowę a harmonia zostaje dopełniona od nowa od nowa od nowa

* * *

gładki policzek przyciśnięty do szyby opływa łza obmywa niepozorne szczeliny między skórą a szkłem

ośmiolatek

na korytarzu krzyk a ty śpisz tak rozkosznie z głową na moich kolanach piąstką zaciśniętą wokół moich palców opalona skóra błyszczy się w świetle lampki a rzęsy łagodnie okalają powieki wyglądasz na zmęczonego życiem a masz dopiero osiem lat

rodzaje rozmów

rozmowa napiętych warg szept rozmowa rozgrzanych ciał taniec rozmowa zamglonych oczu spojrzenie rozmowa przesuwających się dłoni dotyk

* * *

kocham gdy słońce całuje moje dłonie

* * *

ile niewypowiedzianych emocji niewygłoszonych myśli kryje się w jednym pocałunku ile radosnych poranków melancholijnych wieczorów upalnych nocy w jednym spojrzeniu a najniezwyklejsze jest to jak spojrzeniem umiemy całować

* * *

jak można kochać nie spoglądając w oczy nie tuląc od czasu do czasu nie całując słonych łez nie strzepując paprochów nie chodząc na spacery nie wodząc palcami po twarzy nie jedząc razem posiłków nie robiąc razem niczego jak można kochać jedynie leżąc i słuchając nieprzytomnie bezcielesnego głosu

smutne piosenki

lubię słuchać smutnych piosenek ale tylko takich w których dźwięki sączą się leniwie a instrumenty przedzierają się przez gęstą mgłę by ktoś mógł usłyszeć ich dźwięk lubię smutne piosenki ale tylko takie o nieszczęśliwej miłości bo wszystkie inne sprawiają że czuję się winna jakby coś zależało ode mnie lubię je bo przypominają mi że inni cierpią równie mocno przez to głupie serce

wszyscy oprócz mnie

wszyscy znają mojego chłopaka z widzenia znają jego prawdziwy głos wszyscy oprócz mnie wszyscy ściskają mu rękę na powitanie albo jego całego ściskają wszyscy oprócz mnie wszyscy wychodzą z nim na miasto przeżywają przygody wszyscy oprócz mnie wszyscy mogą liczyć na to że otrze ich łzy potrzyma za rękę w chwilach smutku wszyscy oprócz mnie a ja tulę policzek do rozgrzanego ekranu telefonu

* * *

jesteśmy szczęśliwi szkoda tylko że ty na północy a ja na południu

prawdziwa dama

zboże zawsze jest złote nawet gdy słońce na nie nie spogląda tak samo jest z prawdziwą damą jest elegancka nawet gdy nikt nie patrzy czy zboże jest damą spoglądam za okno kłosy kołyszą się twierdząco czy ja jestem damą moje obicie w lustrze obraca głowę o 180︒

chodźmy nad jezioro

nigdy nie fascynowały mnie wyprawy nad jezioro dopóki nie zrozumiałam że nie mogę chodzić tam z tobą

* * *

wasze dłonie pełne splotów cudzych mięśni cudzego ciepła kropelek słonego potu moja dłoń pusta bariera wiatru gdy rozbawiony mija poszczególne palce nieskażone niczyją obecnością

* * *

nie gniewam się dlatego że kocham cię mniej gniewam się bo kocham cię coraz bardziej i nie umiem sobie z tym poradzić

porównywanie

jak możesz porównywać mnie do innych siebie do innych lub kogokolwiek innego jak możesz mierzyć rozmiar bólu jednym metrem patrząc przez kalki innych żyć a nie indywidualne historie jak możesz dyktować uczucia tak wiele kolorów i wymiarów skoro nikt nie doświadczył ich wszystkich

już niedługo

już niedługo to co rozbite zostanie sklejone to co rozdarte zostanie zszyte to co niepełne uzupełnione to co porzucone odzyska dom to co spragnione zostanie nasycone to co złamane nastawione i zrośnięte

ciekawość i wiara

chciałabym mieć w sobie ciekawość małej dziewczynki i wiarę silnej kobiety odkrywałabym świat w pełni i nigdy nie wątpiła jak powstały źdźbła traw

wesoły wiersz dla mojej Mamy

świergot ptaków nastraja bardzo pozytywnie a szum wiatru zabrania myśleć negatywnie po co się martwić i zadręczać wystarczy poczekać przeczekać zaczekać aż ranek rozpocznie symfonię przebudzenia a trele z szumem wpłyną przez otwarte okna na niewidocznych grzbietach wiatru

* * *

radość i rozpacz są bardzo podobne obie skrajne niezmierzone usta wykrzywione czasem w górę czasem w dół a łzy nieodmiennie zawsze słone

wiatr

motywacji do życia jest wiele ale najbardziej lubię tę która szumi we włosach traw ściga się nieprzerwanie z obłokami marszczy gładkie ciała wód wzburza pieniste grzbiety fal owiewa wilgotne od potu twarze samoistnie napełnia nozdrza słodkim zapachem uwolnienia

* * *

na słodkie truskawki czeka się cały rok słodka miłość może zdarzyć się zawsze

* * *

słowa jak wszystko inne na ziemi mogą być odbierane dwojako pożyteczne zbędne z tych samych powodów jedni kochają inni je nienawidzą ale warto pamiętać że bez słów ludzkość byłaby tylko paryską ulicą mimów

* * *

pewnego dnia dwa malutkie elementy złączą się i powstanie źródło źródło wiecznie żywe niewysychające niegasnące ognisko miłości

* * *

gdy znajdziesz kogoś słodszego niż cukier i cieplejszego niż ogień w kominku spleć jego palce ze swoimi i dbaj o to by nigdy nie były zimne

* * *

człowiek bywa zgryźliwy gdy idąc przez piękną plażę nie skupia się na widoku morza ale na piasku w butach czemu więc nie przystanie na chwilę nie ulży sobie bosą wędrówką

wyścig z czasem

mimo że czas ciągle biegnie przestałam zwracać na niego uwagę wiem że i tak przegram ten wyścig i zostanie mnóstwo spraw do załatwienia

emocje

nie mówmy o emocjach tak porządnie jak o skarpetkach w szufladzie bo przecież to co płynie z serca nigdy nie jest uporządkowane ile razy uśmiech pełznie na twarz wśród endorfin ile razy szloch zamazuje ten świat ile razy gniew marszczy swoje brwi ile razy miłość głupieje i płonie więc nie mówmy o emocjach porządnie bo to nie będzie prawda nauczmy się milczeć i czuć wtedy objawi się wszechświat

urodziny

nie chcę spędzać ważnych chwil z milionem ludzi w mym domu chcę być tylko z tobą tu i zjadać tort po kryjomu

* * *

za kilka lat gdy zaproszą cię do filharmonii przyjdę zalękniona incognito wysłucham koncertu i pokiwam zamyślona głową w odpowiedzi na zachwyt jaki wzbudziłeś u starszej pani siedzącej obok

psychofanka

jako jedyna siedzę w pustych ławkach jako jedyna wdycham kredowy pył jako jedyna wertuję rozlatujące się strony jako jedyna wysłuchuję skowytu dzwonka szkolna psychofanka

* * *

a co jeśli to nie wiersz tylko srebrne myśli co jeśli nie poezja tylko proza jeśli piszę z serca lecz nie w granicach wierszy jeśli trafiam do serc lecz nie do umysłów jeśli nie spełniam kryteriów jeśli to tylko marzycielski bełkot to kim jestem i co właściwie robię

* * *

wolę płakać rano z powodu bolącej głowy niż wieczorem z bezsilnej tęsknoty

* * *

nie wierze w tak już jest gdy morze możliwości rozlewa się w mojej głowie ręce świerzbią i bolą niemiłosiernie palącą potrzebą działania ale wszyscy wokół każą siedzieć nieruchomo czy kiedy nie wytrzymam wybuchnę czy tylko potulnie spuszczę głowę zalaną morzem możliwości

* * *

pozostawiona sam na sam z moimi myślami tak długo biję się z nimi i sprzeczam niepewna kto właściwie ma rację bo przecież na co dzień jesteśmy jednością

* * *

patrzę zachwycona jak moja skóra spija łapczywie promienie słoneczne po długiej zimie rumieni się zawstydzona nie dbając o oparzenia

* * *

nie myślę o końcu świata bo wszystko się zaczęło przed chwilą w twoich ramionach

PS KOCHAM

I podejdź przyciągnij przytul pogładź popatrz pocałuj II spragnieni  siebie stoimy stęsknieni sekundy spływają słodko stałymi strumieniami III kiedy nadszedł czas odszedłeś tak cicho że tylko hamak rozkołysany albo uchylone drzwi mogły uświadomić mi stratę

* * *

pisanie o rzeczach prostych jest jak włączanie światła pozwala docenić to co znane z szarej codzienności

* * *

czasami każdy jest bezsilny w stosunku do losu wtedy należy zamknąć oczy otworzyć je dopiero gdy wiatr zmieni swój kierunek

* * *

co robić te dwa słowa wypowiadamy tak często a tak rzadko otrzymujemy odpowiedź

* * *

wszyscy wokół mnie są pijani i tylko moralizatorski głos mojej siostry szepcze mi trzeźwo do ucha żebym ściągnęła buty w przedpokoju

synestezja

gdy z tobą rozmawiam czuję zapach mokrej ziemi fakturę kory pod opuszkami palców smak kiełków słonecznika na języku łaskotanie promieni słonecznych na twarzy ale jeszcze nigdy nie czułam twojej tęsknoty

serce i rozum

tamte pamiętne usta zagrzebane w grobie pamięci oświetliło przelotem światło przypomnienia wtedy krzyż runął a ogołocony nagrobek rozbłysł zapomnienie roztopiło się a mętna rzeka wspomnień wlała się do pamięci ciało przeszedł dreszcz serce podskoczyło i ruszyło pędem przestraszone nadmiarem bodźców nieopisany huk ptak bijący skrzydłami o ściany celi obudził rozum lecz było już za późno racjonalizm ślizgał się na zamarzniętej rzece biegnąc na pomoc myśli stanęły do walki ptak uwolniwszy się pokierował wojska rozum skapitulował białe flagi powiewają teraz rozpaczliwie na masztach a serce panoszy się na tronie cmentarz tak pilnie strzeżony opustoszał a usta wyszły z grobu

* * *

wymieniamy grzecznie zdania o pogodzie nieśmiały taniec na niepewnym terenie zupełnie tak jakbyśmy nie pamiętali wspólnego tańca w deszczu

kłamanie

to nie prawda że jestem kłamcą ja po prostu mam talent aktorski

* * *

czystość w twoim powrocie przeraża mnie

* * *

czasem czuję że jestem dla nich rozczarowaniem a to rozczarowuje ich najbardziej

* * *

nasze umysły to rozległe cmentarze bo przecież każdego dnia umierają kolejne wspomnienia

* * *

gdy w szaleńczym tańcu wylewam z siebie brudy zmęczenie to jedyne co oblepiwszy duszę zostaje ze mną i udaje kokon żebym mogła pewnego dnia stać się motylem

cisza

cisza czasami mnie zabija cisza którą słyszę gdy stoisz przede mną cisza gdy wpatruję się w twoje nieruchome wargi cisza gdy muzyka omija mnie i moje uszy cisza kiedy wszystkie moje pytania okazują się retoryczne cisza gdy zasypiam i gdy budzę się rano cisza gdy wychodzę z domu i gdy do niego wracam cisza której doszukam się nawet w odgłosie startującego samolotu taka cisza czasami mnie zabija

tak koło środy

jakoś tak koło środy czas zaczyna znacznie przyspieszać jakby nagle olśniło go że jest bardzo spóźniony bez wahania mija czwartek zwinnie przeskakuje przez piątek nie patrzy na sobotę dopiero w niedzielę zwalnia niedziela to dobra terapeutka głaszcze czas po głowie karmi go kolorowymi cukierkami uspokaja go wolną pogawędką czas odpoczywa cały poniedziałek przez wtorek przechodzi niespiesznie dopiero tak koło środy przypomina sobie o spóźnieniu

herbata

zaglądam w kubek z herbatą widzę tylko moje dziurki w nosie jakby w sepii wydech marszczy gładką powierzchnię napoju zmarszczki rozchodzą się równo zaginając czasoprzestrzeń a potem słodzę herbatę solą moich łez postarzam ją kolejnymi słojami a ona drży ale nie protestuje może lubi słodko-słony smak

* * *

gdyby odebrano człowiekowi całą wiedzę zostałby zupełnie nagi gdyby dano mu cyfry i liczby nie wiedziałby co z nimi zrobić ale doceniwszy zieloną trawę byłby wreszcie szczęśliwy

* * *

obwisła skóra w kącikach ust szczęka niczym u dziadka do orzechów zapadnięte oczy zakrywane spuchniętymi powiekami a jeszcze wczoraj byłeś taki młody

pożegnanie

nie znam cię na ,,słodkich snów" nie znam na ,,dobranoc" stukam wolno ,,muszę iść już późno napiszę rano"

* * *

nie mam siły dyskutować z ludźmi męczy mnie ich kłótliwe nastawienie oczy są już zbyt podrażnione ogromną ilością łez przepływającą przez nie nim spłyną na policzki w drodze na powierzchnię

magia paragonów

gdy zapiszesz coś na paragonie i odłożysz go do szuflady kilka miesięcy później nie będzie na nim nic oprócz twoich słów sklepowy tusz wyblaknie ale nie martw się wciąż będziesz mógł zareklamować swoje myśli

chwilowa egzystencja

gdybym paliła wyszłabym teraz na papierosa spojrzała w niebo zamglonym wzrokiem wydmuchała dym a potem patrzyła jak wolno rozprasza się znika czyż nie jest tak samo z ludzkim życiem

* * *

nie cierpię bezowocnego myślenia bezsensownego mówienia błądzącego spojrzenia a najbardziej nie cierpię nieobecności

* * *

w rozmowie z tobą czuję się niema otwieram usta lecz nie mówię słowa błądzą wokół mojej głowy nieuchwytne niczym cień cień czyż jest coś oprócz niego co odda to czym staję się w twoim życiu

* * *

rozkołysane źdźbła traw przyjmijcie błyszczącą rosę od mych oczu delikatne i kruche kwiaty nauczcie mnie kwitnienia na nowo malutki wróbelku włóż w moje usta twą pieśń bo zapomniałam słów wietrze mój przyjacielu rozwiej wątpliwości zabierz smutne myśli

* * *

czekałam na miłość a przyszedłeś ty

truskawki

czemu nie czuję zapachu truskawek skoro leżę wśród nich na ziemi a czerwień to jedyne co widzę nieważne gdzie spocznie mój zmęczony wzrok

kłótnia z duchem

jesteś ale cię nie widzę mówisz ale twoje wargi są poza zasięgiem mojego wzroku czy to twój prawdziwy głos? mówię co myślę i wiem że jestem żywa odpowiadasz przecząco czy rozmawiam z tym za kogo cię uważam? argumenty przemierzają kilometry zanim je usłyszę ale gdybym chciała cię uderzyć czy moja ręka nie musnęłaby jedynie powietrza?

psy są wymagające

oczy zamykają się na wieki usta milkną raz na zawsze twarz blednie niczym kameleon na płótnie kończyny opadają bezwładnie oddech urywa się w połowie rwąc słowa na części opuszczeni bliscy i dalecy gną się w żałobnych ukłonach a rano znowu trzeba wyjść z psem

theatrum mundi

znalazłszy właściwe słowa wypowiadam je prędko widząc zadowolenie rozmówcy pozwalam sobie na odprężenie udało się zagrać kolejną rolę

cienka granica

stąpam po cienkiej granicy profesjonalizmu i kiczu dobrego smaku i prostactwa ludzie wyginają szyje i obracają głowy żeby na mnie popatrzeć kuszę los machając stopą w powietrzu zanim postawię ją po którejś stronie linii gapie zamierają z otwartymi ustami a na moich wargach pojawia się złośliwy uśmieszek od wstrzymywanych oddechów gęstnieje atmosfera a cisza wwierca się do głowy stawiam stopę po dobrej stronie a wypuszczone powietrze z setek ust uderza we mnie jak huragan tak silny że tracę równowagę i ląduję po drugiej stronie linii tej kiczowatej i prostackiej

czasem nienawidzę muzyki

gdy instrumenty huczą mi w głowie czarne kulki skaczą po pięciolinii a głos załamuje się nawet w pierwszej oktawie nienawiść wzbiera w moim ciele i mam ochotę zebrać całą muzykę w jednej partyturze a potem ją podpalić

* * *

wy którzy nazywacie wasze życie takim męczącym patrzący na mnie jak na nierozumne dziecko pobłażliwie poraźcie się tym waszym spojrzeniem wypalcie sobie dziury w mózgach a mi dajcie spokój bo nic o mnie nie wiecie

* * *

rysujesz a twoja ręka bezwiednie wędruje w moim kierunku gdy ląduje cicho i niespodziewanie na mojej talii podrywam głowę niczym motyl swe skrzydła do lotu patrzę na ciebie gdy pracujesz i oniemiała zastygam w zachwycie jak piękne rzeczy tworzą twoje ręce i jak piękny jest twój umysł

* * *

gdy będziesz gotowy zamknij oczy i unieś głowę ku słońcu pozwól mu wypalać powoli twoje powieki na złoto-pomarańczowo pozwól by oświetliło twoją twarz rozgrzało zesztywniałe mięśnie ożywiło senny wizerunek pozwól mu lizać ciepłym językiem szyję i odsłonięte ramiona roztopić smutki rozpalić na nowo wiarę

gen włóczykija

muszę wyjechać mówię gdy tylko rozpakuję walizkę gen włóczykija tak to nazywają żartobliwie a ja po prostu nie mogę nie mogę tutaj zostać

skorupiak

palce u stóp kurczą się niczym ślimak w swojej muszli gdy dźwięk twoich słów dotyka mojej skorupy zrzucam twardy pancerz gdy słyszę twój oddech koło mojego ucha a potem obleczona nitkami babiego lata czekam aż przyjdziesz i zamkniesz mnie w żelaznym uścisku swoich ramion wtedy zaśpiewam cichutko pieśń ukojenia a stęskniony wicher ucichnie ukojony twoją obecnością

* * *

gdy mówisz do mnie tak jak nikt inny tonę w gęstym lepkim oceanie z trudem odklejam od ciała ciężkie przemoczone ubranie gdy wychodzę na brzeg moje ciało paruje a dłonie niczym gorące żelazo zostawiają na nogach ślady czerwone jeziora gdy przeciągam po nich z delikatnością skrzydeł motyla

ślepa miłość

co noc widuję cię w ogrodzie ale nie wiem jak wyglądasz bo księżyc - zazdrosny skąpiec nie użycza nam blasku bojąc się miłości od pierwszego wejrzenia zupełnie jakby ciemność mogła przeszkodzić ślepym zakochanym

gęsia skórka

cała skóra napięta chłodna pokryta wzgórzami wysepkami kretówkami które znikają tak szybko jak się pojawiają gdy odrywasz się ode mnie mięknę

* * *

gdy zaglądam w korpus fletu znowu są widzę je małe szklane mokre dźwięki

* * *

nie męczcie mnie słowami przestańcie szeptać nieświeżym oddechem nie strzępcie głosu na marne bo nie chcę go słuchać chcę rozsmakowywać się w przyrodzie koić obolałą głowę szumem drzew oddychać ciszą pozwólcie mi

* * *

gdy mówię moje gardło przeszywa ból gdy piszę moją rękę łapie bolesny skurcz nie traktuj tego zwierzenia jako skargę tylko jako błaganie o ratunek przed zapomnieniem

problem tworzenia

cała nieskończoność to że mogę stworzyć co tylko zechcę przytłacza mnie i zwala się na moją głowę jak ulewa

wiersz zakochanej nastolatki

jakby to było dotknąć spróbować poczuć zbliżyć wargi i nie powstrzymywać się rozsmakować się w tym rozpłynąć poczuć się kochaną jakby to było nie męczyć się więcej pozwolić emocjom wybuchnąć rzucić ci się na szyję i zawisnąć tam  jak medalion

* * *

gdy się budzimy  to dzieje się mały cud każdego każdego dnia otwieramy oczy widzimy świat w kolorach najprawdziwszy zachwyćmy się tym mózg przywołuje wieczorne wydarzenia już jako wspomnienia kolejne fragmenty przeszłości senne historie wymyślne bajeczki o których nie wiedzieć czemu pamiętamy i wreszcie ciało prostuje się i przeciąga  a my na nowo rozpoczynamy życie tabula rasa

zapach snu

zapach snu unosi się w sypialni wąską wstęgą faluje w powietrzu oddycham głęboko i czuję marzenia uśpionych ludzi marzenia o lepszym życiu które ulatują rano przez otwarte okno przewietrzone

odległość

jak to możliwe że tęsknię tak szaleńczo nie! wręcz obłąkańczo skoro widziałam cię zaledwie wczoraj wizja tak długiej rozłąki jaką mamy zapewnioną wyciska mi łzy z oczu

* * *

tęsknię praktycznie za wszystkim co z tobą związane moje gorące policzki i usta przykładam do zimnej ściany z nadzieją na ochłodę ale prędzej ogrzeję tę zimną powierzchnię niż wyleczę się z palącej potrzeby pocałowania ciebie ogień rozchodzi się po całym moim ciele teraz płonę już cała za wyjątkiem dłoni czekających na twoje ręce które jako jedyne mogą przywrócić im właściwą temperaturę

głosy

głosy głosy głosy tych szczęśliwych i tych smutnych tych zamożnych i tych biednych tych zakochanych i tych ze złamanym sercem tych żywych i tych martwych gdy zamkniesz oczy słyszysz je wszędzie głosy bezcielesne i bezosobowe bezkształtne i bezpańskie niczym kundle w schroniskach oczekują na właścicieli prezentują się w całej okazałości nie milkną a potem otwierasz oczy i orientujesz się że to nie zaświaty ale ulica

majowa tęsknota

nigdy jeszcze nie czułam takiej majowej tęsknoty która zasnuwa niebo deszczowymi chmurami i której nie są w stanie uleczyć nawet najpiękniejsze wspomnienia

* * *

uściśnij mnie i ściskaj tul tak mocno żebym stała się bardzo malutka idealna by schować się w twojej kieszeni wtedy pójdziemy do domu i nie będzie więcej smutku ani samotności

* * *

czemu ten smutek zasnuwa moje serce skoro wiem że dzisiaj kochasz mnie równie mocno co wczoraj

dobro i zło

skoro człowiek jest zdolny ranić czemu nie ma odwagi czynić dobra ile osób zasmucamy ilu ludziom nie pomagamy gdy nas potrzebują ile razy nie podajemy ręki na zgodę dlaczego dobro wymaga świadomej decyzji a zło po prostu wypływa z nas niekontrolowane dlaczego dobro wymaga poświęcenia a zło przychodzi z ogromną łatwością przecież już od maleńkości wpaja się dzieciom zasady w nich nie ma mowy o nienawiści więc dlaczego gdy nagle odkrywamy ją w sobie tak łatwo jej ulegamy

co się dzieje z moim ciałem

delikatne słabe ciało usadzone na fotelu malutki niestabilny kręgosłup ułożony na oparciu kości tak drobne i kruche niczym łodyga zasuszonego kwiatu moje ciało wiotczeje bez ciebie

najlepszy z pocałunków

twój nos jest nosem idealnym gdy łakomie krąży po orbicie mojego nosa

rozterka

czy wskazane jest pisać o rzeczach prostych powszednich zwyczajnych prozaicznych nad którymi nikt się nie zastanawia których nikt nie roztrząsa czy można poświęcić wiersz podłodze i mówić o niej pięknie niczym o miłości nie przejmując się jej przyziemnością czy nikt nie obrazi się gdy sięgając po tomik poezji szukając majestatycznych uniesień natrafi na wiersz o prostocie

mózgi

mózg kobiety jest niczym ul a myśli to rój pszczół głośny jaskrawy tłoczny pszczele myśli przemieszczają się w pośpiechu nigdy nie odpoczywają nie wszystkie na raz latają głośno bzycząc zderzają się i przepychają sieją niepokój rozpylają wątpliwość rozlewają miodowe ukojenie i cóż teraz powiecie - mężczyźni przecież wasz mózg to zaledwie słój który mieści miód lejący się litrami z pasieki

kości

u wszystkich pod zewnętrzną widoczną powłoką ładną lub zaniedbaną damską lub męską są kości biały dzwoniący szkielet gdy mocno naciśniesz rękę wyczujesz twardą nieustępliwą część z tego się składasz i warto uświadomić sobie że te mocne kości przetrwają najdłużej i jako jedyne na koniec wyklekoczą historię twojego życia zaświatom

* * *

myśli o tobie wylewają się z mojej głowy wytrzepuję je gdy poprawiam włosy wypadają z ust gdy ziewam wypływają z oczu gdy trę je ze zmęczenia nie mogę złożyć żadnego zdania bo tylko twoje imię mam na języku nie umiem pisać o niemiłości bo słowa mówią tylko o moim uczuciu do ciebie nie umiem uspokoić oddechu bo ciągle przyspiesza na myśl o tobie próbuję zamknąć kopułę mojej głowy okiełznać myśli ale one wypadają nie mieszcząc się w jej objętości teraz każdy czyta mi w myślach

miłość

gdybym miała opisać miłość użyłabym słów miękkich gładkich pachnących jako synonim szczęście i błogość uśmiech i motyle w brzuchu nierozłączne towarzyszki gdybym miała opisać miłość użyłabym słów płynnych rozmytych nietrwałych jako synonim przemijanie i niszczenie ból i cierpienie oddane siostrzyczki a i tak ludzie chcą jej doświadczyć

mgliste wspomnienia

białe buty na rzepy które widziałam tylko raz skórzana czarna kurtka za którą nigdy specjalnie nie przepadałam surowy granatowy garnitur który kojarzy mi się tylko ze łzami rzeczy - wspomnienia - emocje

* * *

dużo o tobie myślę w ciągu dnia długo o tobie śnię snem spokojnym jesteś moją alfą i omegą moim oksymoronem moim wielkim wybuchem moim odrodzeniem widział ktoś moją obrączkę?

Pochwała Brzuchów

lubię brzuchy szczególnie te miękkie i ciepłe brzuchy które nie zdążyły schudnąć które noszą w sobie życie które są pełne i mruczą z zadowolenia lubię ich gładkie krzywizny i zagłębienia delikatną skórę opinającą je zazwyczaj bladą nabierającą ciemniejszego odcienia latem pokrytą ledwie widocznymi włoskami lubię też pępki zawinięte w tajemniczą pętlę raz schowane lękliwie raz dumnie wyglądające na świat niezwykłe w swojej prostocie

zabawa w chowanego

26 27 28 29 30 SZUKAM a gdy rozchyliłam powieki od razu znalazłam bo nie musiałam daleko odchodzić był w moim sercu

* * *

ciepło bijące z twojego ciała delikatna skóra miękka słodka usta pełne i pulsujące dotyk - gwałtowne uderzenie pioruna i tylko szept przy moim uchu fiołek fiołek fiołek

w niektórych miejscach na ziemi

w niektórych miejscach na ziemi trawa jest bardziej soczysta a niebo bardziej błękitne w niektórych miejscach na ziemi woda jest czystsza a powietrze świeższe w niektórych miejscach na ziemi ludzie są życzliwsi a każdy dzień niesie nowe możliwości w niektórych miejscach na ziemi pewnie bylibyśmy szczęśliwsi ale nie wiemy gdzie są takie miejsca więc czemu nie uczynić ich w naszych sercach?

podróż

gorąco wpada do wagonu przez szczeliny w oknach leniwie poruszam dłońmi szmaragdowe żyły nabrzmiewają do takich rozmiarów jakby chciały przebić skórę i ochłodzić ciało tym co w nich płynie podnoszę z karku ociężałe pukle włosów które nagle stały się dwa razy grubsze momentalnie moją szyję owiewa chłodny powiew powietrza czuję jak małe perełki potu spływają lekko jakby były ptakami wypuszczonymi z klatki cieszącymi się upragnioną wolnością wtedy pociąg rusza

Pochwała Stóp

niektórzy nie lubią swoich stóp a inni je uwielbiają jak we wszystkich kwestiach i tutaj ludzie nie są jednogłośni ja o stopach wiem jedno to one pozwalają nam chodzić to one umożliwiają nam bieg to one utrzymują nas w pionie co by było gdybyśmy nie mieli stóp gdyby nie istniały bylibyśmy jak węże z brzuchami przy ziemi

* * *

gdy zaszło słońce wynurzyły się nimfy skinęły na nas abyśmy przyłączyli się do ich morskiego tańca objęci stąpaliśmy lekko po mokrej gładkiej powierzchni otoczeni najadami jak słońce promieniami a kwiaty płatkami aż sama salmakis nie mogła nadziwić się naszym pięknym dopasowaniem

* * *

siedząc na plaży nie mogłam zdecydować patrzeć na morze czy w twoje oczy wybrałam oczy i dobrze zrobiłam bo odkryłam w nich coś co przyciągnęło mnie silniej niż tsunami i zanurzyło głębiej niż ocean

* * *

miękkie dno morza utkane z drobnych ziaren piasku delikatnie wypełnia odległości między palcami przypomina mi o naszych duszach delikatnie wypełniających się wzajemnie szybciej niż zdążymy o tym pomyśleć

* * *

nasze stopy splątane podczas wędrówki brzegiem morza ciche stąpanie andante -momenty ciszy

* * *

fale ukołysane do snu cichy piasek leżący grzecznie miękkie obłoki sunące leniwie łódź kołysząca się w oddali na gładkiej tafli wody ty twoja uśpiona twarz odpoczywające gładkie rysy oddech wyrównany jak uderzenia metronomu i tylko jeden dźwięk wychodzący z moich ust kocham

notre dame

jak długo jeszcze będziesz grzeszył jak długo udawał ślepego jak długo nie reagował na manipulację nie przestraszyło cię kalifornijskie piekło nie przestraszyłeś się płonącego saint sulpice nie bałeś się ognia a teraz płomienie nagle stały się realne z sykiem i trzaskiem równają z ziemią matkę dalej będziesz udawał że na świecie wszystko gra że z ludzkością wszystko w porządku

buszujący w zbożu

wiem że tam jesteś siedzisz w wysokiej trawie i tylko czubek twojej głowy lekko wystaje nad źdźbła wiatr rozwiewa twoje włosy tak że mieszają się z trawą nic więc dziwnego że nieuważny człowiek może cię przegapić ale ja wiem że tam jesteś bo rano ptaki przyleciały do mojego ogrodu i powiedziały mi o tobie

* * *

czemu nie mogę po prostu położyć się na trawie zasnąć i nie przejmować się relacjami

* * *

podwójna ciągła czerwone światła ostry dźwięk policyjnego gwizdka znaki zakazu znaki STOP zepsuty samochód nic nie powstrzymało mnie przed wyminięciem przeznaczenia

Tryptyk toksyczny

I  toksyny w powietrzu gryzący dym szara mgła przysłaniająca słońce w chemicznych oparach twoja postać spowita czernią jej długi cień kładzie się na ziemi dosięga moich stóp II dym drażni moje oczy dym wpada do moich płuc dym gryzie mnie w gardle dym to jedyne co czuję moimi zmysłami moje oczy moje płuca moje gardło moje zmysły twój dym III brud z powietrza osiada na (mojej) twarzy jedna samotna łza cicho wypływa spod zaciśniętych powiek zostawia mokry ślad na zakurzonym policzku w jej błyszczącej powierzchni odbija się cienki księżyc  który dopiero co wzeszedł na niebo  i nie nauczył się jeszcze  współczucia

raj

gdy myślę o raju wiem że to banalne ale na myśl przychodzisz mi Ty oczy w których bezpiecznie się zanurzyć ręce które troskliwie odpychają wszystkie troski głos który uspokajająco przemawia gdy myślę o raju wiem że to banalne ale na myśl przychodzisz mi Ty

unikanie

czasami specjalnie omijam ludzi odwracam wzrok i udaję zamyśloną a gdy zawołają mnie po imieniu udaję zaskoczoną nie wiem czy oni się na to nabierają ale ja na ich miejscu dla świętego spokoju grałabym w tę grę

czy to źle

czy to źle że pragnę czyjejś uwagi że szukam kogoś kto zajrzy w moją duszę i nie ucieknie czy to źle że liczę na to że ktoś się o mnie zatroszczy tak bezinteresownie czy to źle że mam nadzieję że ludzie przestaną uciekać nie mówiąc ani słowa tak jakby chcieli żebym nie mogła naprawić tego co pękło a co widzę dopiero po wschodzie słońca czy to źle że pragnę tylko odrobiny uwagi za to ile z siebie daję czy to źle że nie rozumiem dlaczego rano budzę się sama skoro w nocy było przy mnie tyle osób które potrzebowały mojej pomocy a ja jej im udzieliłam * * * ja nie uciekłam więc czemu uciekli oni skoro dałam im to czego chcieli czy jestem aż tak straszna?

przyroda

siedzę w swoim towarzystwie przez okno wpada łagodny wietrzyk rozwiewa włosy chłodzi rozgrzaną po śnie twarz oddycham tym czystym powietrzem jest tak pachnące  że kręci mi się w głowie od jego świeżości  śpiew ptaków  szum wiatru jedyne dźwięki jakie docierają do moich uszu skutecznie koją gonitwę myśli przyroda - czyż nie jest wspaniała

tworzenie

słowa tak łatwo formują się same w mojej głowie a potem wystarczy tylko płynnym ruchem ręki - lekko zaciśniętej na długopisie - przelać je na papier urzeczywistnić udowodnić że mogą egzystować w tej konfiguracji czyż to nie jest najprostsza rzecz pod słońcem? i pomyśleć że niektórzy zarabiali tak na życie...

* * *

wyciągnij te wszystkie wspomnienia z szuflady razem z Berliozem rusz na miejsce stracenia będzie fantastycznie zaufaj mu tylko nie warto płakać z takiego powodu - Kochanie to tylko kolejne pożegnanie a jutro o tej porze będziesz kimś zupełnie innym to co teraz wydaje się tragedią jutro będzie tylko wspomnieniem i wyląduje w szufladzie żeby za kilka lat ruszyć z tobą na miejsce stracenia tak kurcząc się i powoli umierając w końcu zniknie nawet się nie zorientujesz czy to nie fantastyczne?

44 dni ciszy

44 dni ciszy adam - początek pewne znaki i wspomnienia uprzedziły mnie ale nie sądziłam że dotyczą one czegoś tak wielkiego niespodziewanego czy on też to czuł czy też czuł ten spokój i szczęście czy to coś dla niego znaczyło nie zmienił się trochę schudł i miał dłuższe włosy ale to nie czas zmienia człowieka tylko doświadczenie życia czy on też myśli o mnie czy wspomina to co się stało czy to znaczy że wrócił albo czy to znaczy że nigdy nie zniknie na zawsze

Tryptyk ognisty

I  jednym dmuchnięciem powietrzem gwałtownie wypuszczonym z płuc zdmuchnięto świeczkę teraz tylko dym ulatuje leniwie w przyszłość a płynny wosk skapuje na złoty talerzyk gdzie zastyga niczym rumiane jabłka w wiklinowym koszu II już nie płonę tańczącym płomieniem wystygła stoję z boku przypatrując się życiu w odrętwieniu mój knot zatopił się w oceanie stopionego wosku a nierozumni litościwi ludzie ciągle próbują go zapalić III Rzucanie pereł przed wieprze w pudełku nie ma już zapałek wszystkie topią się w rozlanej wodzie wokół kuchennego zlewu ich zczerniałe główki skręcone są z bólu i gorąca  leżą w agonii sycząc cicho gdy woda chłodzi ich okaleczone twarze wiem że są tam bo próbowały przywrócić mój blask ale ja o to nie prosiłam

najciekawszy moment...

najciekawszy moment w życiu człowieka to odkrywanie świata po raz pierwszy stópki biegnące z pośpiechem małymi kroczkami przeróżne kształty gniecione w pulchnych rączkach uśmiech często bezzębny delikatne usteczka całowane wielokrotnie przez rodziców - - czasem mokre od łez czasem od nieopisanej radości oczka pilnie przypatrujące się światu bacznie łypiące na wszystko co się rusza i uszka za którymi zasycha złotą błyszczącą skorupką mleko po śniadaniu mały odkrywca ogromnego świata na początku ekscytującej podróży - życia

Lalka

Byłam piękna, bo ty tak o mnie mówiłeś. Byłam kochana, bo Ty mnie kochałeś. Byłam wesoła, bo Ty mnie rozśmieszałeś. Teraz nie jestem ani piękna, ani kochana, ani wesoła. Za to nie jestem też ślepa, bo już mnie nie okłamujesz. Nie jestem potulna bo już nie muszę Cię słuchać. Nie jestem kompromisowa, bo wreszcie mogę mieć swoje zdanie. Nie jestem lalką , którą zostawiałeś w kącie, gdy nie miałeś ochoty na zabawę.

jedzenie kompulsywne

brudna twarz brudne ręce brudny talerz kolejne porcje jedzenia lądują w otwartych ustach zęby mielą i szatkują ślinianki szaleją kubki smakowe wybuchają od różnorodności smaków na twarzy wyraz udręczenia w głowie myśl: nie umiem przestać

Z

oczy pełne nadziei wpatrują się w rozchylone wargi powieki bezwiednie opadają myśli odpływają do krainy wyczytanej z harlequinów zbliżenie zawahanie  zetknięcie zcałowanie zawieszenie zawód  to tym tak się zachwycają ?

Kłamstwa

Nigdy Cię nie okłamię - pierwsze kłamstwo . Ślubuję Ci miłość, wierność... - kolejne kłamstwo . Dzisiaj nie mam czasu - codzienne kłamstwa . Wrócę - ostatnie kłamstwo . Za wszystkie kłamstwa przepraszam i postanawiam poprawę. Idź i nie kłam więcej. Nie będę - pierwsze kłamstwo .

Cienie

Żyjemy w cieniu zachodzącego słońca. Ciemny kształt naszego ciała jest znacznie większy niż oryginał. Musi pomieścić wszystkie nasze pragnienia i nadzieje.

jedno Ciało, drugie Ciało

jedno Ciało, drugie Ciało połączone w nierozerwalny splot ogrzewające się po zachodzie słońca witające się z czułością gdy wschodzi nierozerwalne  jedno Ciało, drugie Ciało

jedno spojrzenie

spójrz na moją duszę a jeśli nie chcesz to chociaż w moje oczy one są jej zwierciadłem jeżeli nie w oczy spójrz tylko na twarz ona jest ich domem jeśli nie na twarz to chociaż na moją postać łuki opisujące mnie zewnętrznie a jeśli nie chcesz widzieć mojej postaci to spójrz tylko na mały palec u nogi malutką część mnie jeśli i to dla Ciebie za wiele to nie patrz na palec spójrz na cień padający nieśmiało na drogę a jeśli nie na cień to zatrzymaj choć na chwilę wzrok na niedostrzegalnym odcisku w trawie który zostawię odchodząc tam  gdzie znajdę kogoś kto spojrzy na moją duszę

miłość pocałunkami ogromna

Nie wiem, czy będziesz w stanie mi pomóc... Zgubiłam miłość . Była cicha i miękka,  płynna - przepłynęła mi przez palce. Budziła pocałunkami , do snu kołysała śpiewem. Czyż to nie ogromna strata?

nie zabijaj poezji

nie zabijaj poezji jeszcze zrozumiesz że to najlepsze co miałeś w życiu