Posty

Wyświetlanie postów z grudzień, 2020

samotność

biały szum w głowie w pokoju w mieszkaniu w głowie próbowałam się uśmiechać ale mieli zamknięte oczy nie widzieli próbowałam zamknąć oczy ale bałam się ich ust wyśmiewających uosabiam szum w przyjaciela co oczy ma otwarte a usta uśmiechnięte w głowie

* * *

ośnieżone dachy kościołów migoczą gdy słońce łaskocze je czule promieniami co chwilę wstaję podchodzę do okna złakniona zimowego cudu chłonę wzrokiem dachy wsłuchując się w odległe skrzypienie śniegu pod kruchymi nóżkami ptaków modlących się świergotem w czasie zimowej przechadzki

przydługi wiersz o rozterkach miłosnych

nie mogę cię znać nie mogę bo odwracasz twarz tak naturalnie i niestety chętnie nie znam cię ale kocham pytanie tylko czy naprawdę czy naprawdę cię nie znam czy naprawdę cię kocham czy naprawdę naprawdę naprawdę mogę ruszyć do przodu jeśli tak to niech ktoś poda mi rękę pociągnie w przód w górę wyzwoli jednym uściskiem dłoni wyrwaniem ze snu zamknięciem oczu na to co bolesne bo mając je otwarte nie umiem nie umiem dalej iść ślepnę

w wierszach

chciałabym cię całować choćby tylko w wierszach ich prostymi wersami otulać się jak twymi ramionami wiersze moja ucieczka schronienie przed niekochaniem modlitwa

narodziny smutnych wierszy

każda łza to słowo urywany szloch - wers gdy umiera cząstka serca rodzi się wiersz tak smutny tak cichy tak uniwersalny gdyż przepełniony miłością tą najpopularniejszą bo nieszczęśliwą

pasterka

czekam na grudniową północ niczym na tę symbolizującą Narodziny i choć wiem że zwierzęta nie przemówią ziemia się nie zatrzęsie a ty mnie nie pokochasz trwam czuwam w ciemnościach przepełniona nadzieją bo wszyscy dobrze wiemy że czasem jest ona jedynym światłem

* * *

kiedyś Kraków to był przystanek moment na przebudzenie telefon do ciebie uświadomienie sobie bezdennego szczęścia teraz jadę znowu przybrudzonym Malczewskim lecz coś się zmieniło bo Kraków to już nie przystanek a cel i wiem że niechętnie odbierasz telefon więc pewnie nie zadzwonię

Boże Narodzenie

zimny twardy żłób kołyską dla Twego miękkiego ciepłego wciąż ciałka sinego jeszcze znaczonego smugami krwi do których lepią się źdźbła siana osioł spłoszony głosem obcych ryczy i uderza kopytami niespokojnie bydlęce ogony przecinają ze świstem powietrze odpędzając namolne insekty brud chłód samotność tam przyszedłeś więc przyjdź i tu do pozbawionego miłości przestraszonego dzisiejszego świata

* * *

biały puch otuli ciało zmęczone wędrówką stopy wyzwoli od marszu cienie pod oczami zakryje proś a będzie ci dane szukaj a odnajdziesz sens spokój miłość w zimową świętą noc

ześlij

tchnij w usta sens pocałunkiem miłości ześlij deszcz ześlij wiatr ześlij znak ześlij ukojenie i otwórz moje oczy naPrawdę nim ogarnie je ciemność

* * *

śnisz mi się  wzywająca pomocy palce rozczapierzasz niczym Dafne przemieniająca się w drzewko laurowe kim twój Apollo i cóż ci on czyni że strach tak ogromny wymalowany na twej twarzy żłobionej nie przez starość lecz łzy

oswajanie się ze śmiercią

teraz słodszy głos bo nie ludzki lecz anielski słyszysz wśród tych grobów chylących się sennie możesz wreszcie odpocząć w jego akompaniamencie cmentarze wciąż jeszcze pachną jesienią brzmią szelestem liści mienią się blaskiem księżyca co zuchwale przegląda się w nagrobkach spokojnych

żywe bukiety

jakie kwiaty wkładasz do wazonu ty szczęśliwie nie suszysz ich na wiór bo miłość twoja zawsze przy tobie nie musisz jej wyczekiwać ale nawet za żywe bukiety nie oddałabym ani jednej nocy gdy przyciskałam do ucha rozgrzany telefon którego wtedy nienawidziłam za którym teraz tęsknię

* * *

czy jej oczy niebieskie jej uszy malutkie jej usta mówiące pięknie jej stopy tańczące możesz wielbić bez przeszkód? czy nie przywodzą ci na myśl moich oczu niebieskich moich uszu malutkich moich ust mówiących pięknie moich stóp tańczących które niedawno uwielbiałeś bez przeszkód?

kamienna Niobe

jeszcze nigdy nie płakałam tak cicho łapiąc szloch w materiał maski uczona niesprawiedliwości życia kołysz mnie pociągu mknący donikąd  z posągową bo martwą w środku kamienną Niobe - mną

* * *

zabierając swe serce z powrotem wyrywasz nie jedno lecz dwa swoje - uczepione kurczowo mojego - zakorzenionego głęboko w osobowości zabierając czynisz ze mnie monstrum szare od niewyspania mokre od płaczu wychudłe od poszczenia a przede mną wciąż jeszcze samotne christmas

tak było gdy umierałam z miłości

nie było tak miło jak obiecywali nikt nie słyszał szlochu nikt nie widział też łez a ból przedziwny nie zelżał po śmierci wyjdziesz z tego powiedzieli gdy leżałam martwa z pustym spojrzeniem i sercem nigdzie nie wyszłam ani też nikt nie przyszedł oprócz wiadomości o zgonie nie moim nie z miłości

* * *

oddałam ci całą siebie bez kompromisów odszedłeś  zabierając mi mnie rozsypane po wspólnym niebie błyszczą w gwiazdach moje łzy

* * *

policz moje łzy tak starannie jak czynisz to z włosami na głowach Twoich dzieci chwyć mnie i ukryj pod płaszczem miłosierdzia bo nie dam rady iść dalej nie dam rady nie gdy moje serce zgwałcone ponownie

* * *

oddam wszystkie wiersze świata za wiatr Twej obecności lekki powiew oddam wszystkie wspomnienia za otarcie jednej łzy Twoimi palcami świętymi oddam wszystko co mam za Twój głos brzmiący w ciszy samotności

* * *

ile jeszcze razy przyjdziesz po me serce? czy śnieg i odległość nie są w stanie cię zniechęcić? jakie przeszkody mam jeszcze wymyślić by powstrzymać  twe łapczywe dłonie? sięgają one ponad  by zgnieść te okruchy co rzucone psu babrzą się w brudnej mieszance śniegu i łez

sztuka dla sztuki

sztaluga i paczka farb potem brudne ręce czy nos poplamiony odbicie barwnego płótna w spojrzeniu uśmiech radość z aktu twórczego

* * *

  dla Ciebie w dniu urodzin osiemnaście zim włożyło ci w ręce paletę chłodnych błękitów roziskrzone drobinkami mrozu srebro głęboką zieleń milczącego ostrokrzewu osiemnaście wiosen obdarowało twe płótna świergotaniem brązów i szarości pachnącymi refleksami fioletu powoli nabrzmiewającą słodyczą różu osiemnaście okresów letnich opatrzyło twoje wizje w aromatyczne pomarańcze słomiane źdźbła traw poprzetykane rumieńcami maków kontrast faktury obecny przy oddzielaniu pestki od miąższu osiemnaście jesieni wzbogaciło twą wyobraźnię o szeleszczące złoto łagodny kontur w kasztanowym odcieniu puchaty rudy ogon wiewiórki osiemnaście lat miarowych niczym oddech wschodów i zachodów słońca objawiło ci płonące czerwienie ukochane abstrakcje gradientu rozświetlone łagodnie od spodu miękkie ciała chmur dzisiaj zbierz te dary nim wyruszysz w dziewiętnasty rok pilnuj byś nie zgubił ich przypadkiem byś nie zgubił cząstki siebie na wyboistej drodze

pocałunek

całuje cię a ty drżysz nad przepaścią nie ze strachu lecz przez uścisk mocny i usta błądzące po twej twarzy ozłoconej

* * *

kocham cię gdy mówisz absurdalny sprzężony oraz fascynujący wspaniale bogaty i kwiecisty twój słownik zastanawiam się jak możliwe jest rozmiłowanie w mowie potocznej czy wulgaryzmach

* * *

moje kochliwe serce za długo już było w spoczynku teraz rozgląda się rozpierane energią o ja nieszczęsna  jakie rzeki tym razem przeskoczę a które porwą mnie bym płynęła z ich nurtem

przepis na miłość

to konkurs na przepis co zadziała i nie otruje co zdarzało się Miłości od czasu do czasu wygrany chętnie spróbuję chyba że też pachnieć będzie różami

mój żołądek jest despotą

Jestem niewolnicą swojego żołądka.  (tu chwila na uśmiech dla Was) tysiące wiązań chemicznych przechodzi dziennie przez me usta by lec na dnie żołądka na stertach co powoli się rozkładają a żołądek mój jest dość wymagający nie wybredny bo zadowala go wszystko lecz mówię o częstotliwości - powalająco wysokiej chwieję się na jej niebotycznych szczudłach gdy sięgam po jedzenie pochowane w szafkach i jem jem jem jem do rytmu do taktu do mrugnięć i tchu którego trochę mi brak bo zapominam o oddechu on wyparty jest przez ruch moich szczęk i pracę ślinianek co suszą me oczy dlatego tylko wieczorami gdy leżę w łóżku z umytymi zębami i szczudłami na ziemi po lewej płaczę

* * *

bąbel pod powieką łza mokrą ścieżkę istnienia drąży dokumentuje pustkę w sercu

* * *

ziemio od twoich dolin pochodzę od wzniesień twych moje krągłości podtrzymaj  silnym gruntem mnie wspomóż bym oparcie dla stóp grzęznących w niepokojach odnalazła

* * *

pędzę łąką wyrosłą z twych słów na której strapienie miesza się z żalem a z rosą łzy szybciej by zdążyć na czas bliżej nieokreślony więc tonący w nadziei wpadam w las w nim dłonie w niebiosa wyciągam  prosząc o żywy deszcz