Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2020

* * *

słowa moje to wszystko co mogę ci dać bo nic więcej cennego nie posiadam dotykając ust zabierz ruchy języka zwarcia warg mój niemy taniec wybaw mnie od zbędnych słów

gdzie jest miłość

obudź mnie lub daj sen prawdziwy bo w miłość już nie wierzę miłości już nie ufam gdzie gdzie jest miłość jeśli nie w sercu jeśli nie w nim nie ma jej we mnie ani dokoła mnie nie ma jej nie mam jej

słońce

słońce scałowuje mi z powiek nadmiar emocji słońce spogląda mi w twarz niespokojną słońce składa mi wizytę niespodziewaną słońce słucha gdy mówię nieskończenie długo słońce sojusznik najbliższy memu sercu spragnionemu najprostszej miłości

* * *

kwintesencją moją dominantą dnia te trzy uderzenia towarzyszące przemianie Absolutu ugięcie kolan pełne pokory i wzniesiona głowa z wilgotnymi oczami w łzach odbicie kwintesencji mojej

* * *

mamy ciała obleczone skórną powłoką co uchwycone na fotografii  zamierają chciałabym dotknąć miękkiej oczywistości często nieobecnej lub utraconej szkło ramki natomiast twarde wyziębia opuszki tęskniące

* * *

mamy ciała obleczone skórną powłoką co uchwycone na fotografii zamierają chciałabym dotknąć  miękkiej oczywistości często nieobecnej  lub utraconej szkło ramki natomiast twarde wyziębia opuszki tęskniące

McDonald's

mój lew w kubeczku ryczy żałośnie pod polewą z czekolady gdy spogląda razem ze mną na chude nogi czekające na kurczaczki pozbawione kończyn i zakochane pary dzielące się 2 for U dobrze chociaż że ty jesteś lewku mimo iż podrożałeś znacznie

* * *

serce moje uśpiłam lecz jest to chwilowe rozwiązanie bo tak jak niemowlę rozchylające powieki po długiej nocy gdy promienie słońca łaskoczą gotowe do gaworzenia usteczka ono również się obudzi i zachęcone porankiem wykrzyczy twoje imię

* * *

zakochani kłamią dzień w dzień każdym słowem fałszywe są ich usta co rozdają pocałunki i kłamstewka na koniec zostają z zielnikiem suchych wspomnień i źle dobranych rymów

* * *

te usta całują już kogoś innego ale tak miło spojrzeć jeszcze czasem na ich uśmiechnięty kontur szlachetny dodatek współgrający plastycznie z całością

* * *

jeśli chcesz krzyczeć krzycz czerwienią róży walcz kolcami niezawodnymi raniącymi delikatne opuszki ale nie trać godności nie gub swej wrażliwości bo kto jak nie ty sprawi że świat jeszcze się uśmiechnie łagodnie

synestezyjne zabawy

słońce nurza się dziś w chmurach puszystych i ciągnących miejscami lepkich jakby wilgotnych a ja obracam twarz ku niemu wyciągam szyję niczym żyrafa nagle długą i elastyczną obłędnie by poczuć to ciche łaskotanie lejące się z nieba na smutny świat słodzące go  złocistym miodem

* * *

jedno krzesło jedno nakrycie jedna poduszka jedna szczoteczka jeden bo jedyny wyjątkowy lecz częściej po prostu samotny

* * *

krakowski rynek mokry nocą po proteście nie od łez nie od deszczu nie od kropel potu to tylko te maszyny czyszczące codzienność brudy rewolucji zgarniające resztki frytek szkło z butelek to one pod cichym baldachimem nocy myją wybrukowane drogi niech chociaż serce Krakowa będzie czyste gdy wzejdzie nowy nieświadomy dzień

* * *

chłód owiewa moje ósme piętro i mnie rozpościerającą ramiona w dwie strony świata północ nic już dla mnie nie oznacza południe dom trwały niczym pieśni Horacego wschód mam przed oczami nadzieję i szanse niezliczone zachód opoka moja o którą oparłszy plecy zmęczone zasypiam chłód owiewa moje ciało uśpione i ósme piętro z którego widać wiele

* * *

otwieram okno bo i tak zabije nas miłości brak szacunku brak uśmiechu brak i wulgarności w ustach smak otwieram okno no i cóż już wolę tego smogu kurz niż znów fałszywy wyziew czuć a w myślach wciąż domysły snuć czy to mój wróg czy anioł stróż

* * *

nie umiem zacząć dnia chwycić go porządnie by mnie poniósł  nie umiem a to frustruje bardziej niż fakt iż znów mówię do pustego krzesła i niedopitej herbaty w czyimś ojczystym języku

* * *

teraz piszę o sobie bo wiem że głupstwem byłoby czekanie marnotrawstwem czasu na czyjeś myśli lotne usta tonące w słowach dłoń tańczącą po papierze teraz jest bowiem teraz i choć to banalne szukać w tym kwintesencji ja tak robię

* * *

chcę opisać waszą boskość idealną krągłość obfitość ciągnącą was sennie ku ziemi waszą delikatność odmalowaną najżywszą zielenią nieziemskie jesteście gdy z gracją wpasowujecie się w błękit nieboskłonu kusząc przechodniów by przystanęli wznieśli oczy i też przez chwilę byli bliżej nieba niż zatrutej zmęczonej ziemi

* * *

od wtedy śnię pięknie o konstelacjach  spacerach kanionami i wdrapywaniu się na szczyty dla samego procesu nie efektu nie widoku może ewentualnie dla twego uśmiechu wywołanego czasem zapomnieniem a czasem skokiem przez kałużę

* * *

chowacie się nieśmiało nurzacie głowy w chmurach strusiami podniebnymi stajecie się czy to przez wstyd wywołany eklektyzmem w najdziwniejszej postaci przez drwiny  wymawiane przecież bezmyślnie a może przez zmęczenie takie ludzkie takie wszechobecne takie uniwersalne

* * *

moja to słodka tajemnica i nic wam do tego jak ułożą się dziś gwiazdy na niebie powyżej głowy co dostępne jest tylko z mojej perspektywy i za niewielką opłatą szukajcie więc swoich nieb swoich gwiazd by kontemplować je w samotności

* * *

patykowate drzewa na myśl przywodzące płótna Corota swoją nagością jesienną swym tańcem niezdarnym przypominają bardziej las zapałek co trawiony ogniem pożądania płonie ale nie to tylko zachodzące słońce i liście złotoczerwone  ścielące ścieżkę stopom co końcem są patykowatych ciał

* * *

tańczę szczęśliwa bo głupia mówię tajemniczo bo asekuracyjnie uśmiech tylko mój prawdziwy bo jego nigdy nie dość bo jego się nie wstydzę więc dzień dobry i dziękuję

* * *

czemu łatwo nam milczeć w samotności a tak trudno w towarzystwie  czy ktoś wytłumaczy mi dlaczego skoro cisza jest przecież tak brzemienna  we właściwe słowa

* * *

czemu ludzie mają usta do całowania dłonie do chwytania ramiona do przytulania i oczy błyszczące miłością co zrobiłam nie tak że zostałam znowu ze spierzchniętymi wargami zimnymi dłońmi zgarbionymi ramionami oczami błyszczącymi od łez i banalnym pomysłem na wiersz pospieszny

Beethoven: Sonata No.8 in C Minor, Op.13, "Pathétique"

jestem patetyczna oczywiście molowa  zaczynam grave jakby miało to kogoś jeszcze zaskoczyć a potem chromatycznie płaczę mało kto wysłucha mnie do końca więc skocznymi podrygami brnę przez ciemne allegro di molto e con brio samotna by skończyć  bez mordentów pogubionych po drodze rezygnujących i niespokojnych które kiedyś miałam za erzac męskiego ramienia

* * *

moje dłonie nie nadają się do dotyku oduczone czułości drętwieją moje dłonie zdatne już tylko do gestykulacji usta moje nie do pocałunków lecz deklamacji bądź monologów choć częściej przecież milczą w harmonii z dłońmi leżącymi wieczorem podtrzymującymi sennie opadającą głowę

wolna wola

woda paruje więc łzy także nic nie jest wieczne również cierpienie odchodzi sami decydujemy  czym wypełnimy pustkę