Posty

Wyświetlanie postów z grudzień, 2019

* * *

co robisz pytam się siebie za słuszną irytacją od kiedy osiemnastolatki leżą w łóżku już o dwudziestej drugiej czemu zamykasz oczy skoro noc ma do zaoferowania równie wiele co dzień i w nocy świeci księżyc twój ulubiony nawet Julia i Romeo nie spali ile tracisz zamykając oczy naciągając kołdrę pod samą szyję zasypiając tak młodo jestem zmęczona odpowiadam i natychmiast wszystko ucisza się i gaśnie

* * *

jesteś szumiącą muszlą którą przykładam do ucha by usłyszeć twój szum twoje słowa ranię policzek ułamaną krawędzią kruchym brzegiem który osypuje się i wpada w moje włosy uczepiony w akcie rozpaczy i szum przeradza się w melodyjny krzyk śpiew łabędzia ale nie wiem już czy to ty krzyczysz czy ja

* * *

układałam krzesła w piwnicy gdy trafił mnie piorun noszący twoje imię i będę pisać tak aby nie domyślił się nikt nawet najbliżsi jesteś taki malutki jak ziarnko piasku i wpadłeś do mojego oka więc nagle zaczęłam cię dostrzegać na tej morskiej scenie gdy pachniałeś nie jak morze ale jak miłość gdy zbliżałam twarz do twojego ramienia bałam się bo czułam że łamię zasady ale i bariery mojej moralności nie chciałam cię skrzywdzić bo pamiętałam o przeszłości lecz przede wszystkim nie chciałam zranić tych którzy wpatrywali się ciągle w moje serce

* * *

czy ty mnie kiedykolwiek kochałeś czy to były kłamstwa bo chyba pamiętasz jak serce z każdym uderzeniem zanurzało się w miłości czy twoje kiedykolwiek jej dosięgło miodowego plastra miłości na które serce zerka łakomie bo ma je przed sobą moje jeszcze czasem tuli się do niego nie chce odpuścić ani zwolnić uderzeń więc ciągle skapują z niego krople słodyczy której nikt nie podzieli

* * *

gdy znowu musieliśmy zeskrobywać szron z okien aby dostrzec drogę co ranek wybiegałam na zewnątrz w niedopiętej kurtce czapce naciągniętej niedbale i z wypiekami na twarzy a potem stałam pięć minut a może pięć godzin poganiana okrzykami ludzi pogrążonych w upale domowego kominka w którym polana trzaskały nieustannie wyśpiewując słodką pieśń herbat i pierników zimowych ja wolałam być tam po drugiej stronie okien zaszronionych wpatrywać się we wzory fikuśne i fantazyjne które układały się w historie pełne bólu emocji nienazwanych i przede wszystkim piękna wychodziłeś do mnie po jakimś czasie nienazywanym przez nas gdy inni przyporządkowywali mu kolejne cyfry nieznacznie rosnące zabierałeś mnie do domu najpierw delikatnie dotykając mojego ramienia a potem chrząkając znacząco bez gniewu lecz całkiem zabawnie chwytałeś mnie za skostniałą dłoń którą potem kierowałeś do ognia do kominka i trzymałeś tam tak długo aż zesztywniałe palce znowu zginały się be...

* * *

chciałam dotknąć mojego brzucha ale ukrył się gdzieś schował dopiero gdy odetchnęłam po długich nerwowych poszukiwaniach wśród fałd materiału poczułam jego lekkie wzniesienie i dolinę na tym bezkresnym nieskończonym jesteś przywitałam go czemu mieszasz mi w głowie swoją nieobecnością

przepraszam

szaro tak jakoś za oknem też to widzisz i te chmury kłębiste ciężko sunące po niebie za ciężko za wolno takie ciemne jak dno morskie zupełnie odbierające nadzieję więc wybacz mi że piszę tak bezosobowo i beznamiętnie

* * *

czasami wolę zapomnieć że istniejesz bo jakoś tak łatwiej mi żyć wtedy chwilą i w ogóle żyć każdego dnia sama ze sobą czy sama w tłumie wszystko lepsze od zdławionego szlochu i pustych ramion obejmujących same siebie

* * *

kochaj mnie mocno chcę to czuć w przytuleniu chcę to czuć w pocałunkach a nie tylko w snach tak zamglonych jak krakowskie niebo

* * *

zbliżona krzyczę jestem zbliżona do ciebie dzięki tej rozmowie wiesz co mam na myśli wiesz bo widzę to w twoim uśmiechu w twoich oczach roześmianych z tak zabawnie zmarszczonymi kącikami świat jest taki lekki od tamtej rozmowy teraz mogłabym wziąć go na barki z całą ludzkością a nie poczułabym zmęczenia bo ty jesteś zbliżony och tak zbliżony zbliżony do mnie a ja do ciebie chcę unieść głowę i mówić wam ludziom na mych barkach o moim zbliżeniu i jego zbliżeniu i naszym zbliżeniu och o apogeum apogeum bliskości dziękuję wam słowa moje cudowne słówka słóweczka słóweńka wasza indywidualność pozwala nam rozmawiać czyż to nie najwspanialszy z cudów rozmowa myśli nagle uformowane wypowiedziane które zbliżają mnie do niego jego do mnie nas do siebie zbliżona krzyczę jestem zbliżona do ciebie dzięki tej rozmowie wiesz co mam na myśli wiesz

* * *

mam wprawę w liczeniu dni i nazywaniu ich popojutrem pojutrem jutrem jestem ekspertką od warg które jedynie się uśmiechają czekają i liczą cichutko od dwudziestu dziewięciu w dół już się nauczyłam że najlepsze pocałunki to te które po dwustu czterdziestu trzech stronach napięcia pieczętują sobą dzisiaj

* * *

chciałabym cię spotkać na twojej drodze do celu żebyś ujrzał mnie gdy wyglądam zza drogowskazu którego wypatrujesz ze zniecierpliwieniem w oczach chciałabym cię spotkać gdzieś tutaj wszędzie wyrwać z ziemi ten racjonalny drogowskaz żebyś zabłądził w moich oczach cierpliwych roziskrzonych i trochę sennych

* * *

boję się o moje dłonie że pewnego dnia chwycą długopis i zamrą z rzekami żył widocznymi z lotu ptaka boję się że będę matką która nie potrafi wykarmić swoich piskląt tylko zagubiona lata od strony do strony boję się że pewnego dnia przyjdzie szarość i osądzi mnie o kolorowe obrazy zbyt barwne i zamknie mi oczy na piękno na sztukę na poezję

* * *

nie da się nadrobić przeszłości bo to co było nie wraca wszyscy to wiedzą nie da się cofnąć czasu dodać elementu do scenerii tamtego dnia nieudanego tygodnia możemy tylko tworzyć naprawiać budować na szczątkach napawać się nadzieją nowego dnia nowe jest niepewne jednych to przeraża innych ekscytuje a jak jest z Tobą?

* * *

pamiętam jak kiedyś mi śpiewałeś piosenki o miłości a ja śmiałam się nie rozumiejąc teraz bezwiednie dotykam daty wybitej na bilecie gdy jechałeś przez zaspy by mnie ukołysać do snu i wysyłam białe gołębie ze złotymi obrączkami na nóżkach a one pokornie wracają śmiejąc się z braku odpowiedzi

* * *

śmierć jest smutna nawet gdy umiera błazen zgniłe chryzantemy rozkładają się na śliskiej płycie parkiecie kropel deszczu łez wyblakłe kolorowe znicze czuwają ze spalonymi kapturkami podtopionymi przez żywioł ogień ty pośród wypalonych ogarków z mokrą twarzą zwróconą ku niebu

* * *

moja młodość jest piękna zróbcie jej zdjęcie bo pragnie nieśmiertelności moja młodość jest piękna zawstydza mnie gdy widzę ją w lustrze moja młodość jest jest jest jest kwitnie i niech nie przemija tylko pęcznieje panoszy się w moim ciele bo tylko tak uniknę rozważań o śmierci listopadowej czyżby

* * *

ten świat ciągle próbuje mnie rozczarować och ty głupi nie wiesz że jestem człowiekiem a człowiek jeśli coś jest o nim pewne to jego niekończące się pokłady nadziei jego walka i wiara we wschód słońca tylko ty świecie przysłoniętymi smogiem oczami nie zauważyłeś jeszcze że wszyscy ludzie od maleńkości sączą sok nazywany potocznie wiarą w lepsze jutro

* * *

drżą moje mięśnie mimo że siedzę i raczej nieprędko wstanę wydawało mi się że to wina spaceru odrobina ruchu zaszkodziła ale to niemożliwe bo nie spaceruję od lat skąd więc to drżenie czy to ból przemijania nagle widoczny i tak dotkliwy czy może nienawiść wypalająca dziury i rany w ciele a może po prostu ekscytacja oczekiwanie bo dni się kurczą wszyscy to widzimy

drobne światłocienie

lubię małe kłamstwa kłamstewka są takie niewinne nie myśli się o nich źle czy z wyrzutem są takie wygodne jak niesamowicie miękka kanapa i są troską nie o siebie przecież cóż tylko egoista by tak twierdził ale są wyrazem obawy o drugiego człowieka czyż nie są wspaniałe drobne światłocienie

jeśli tam jesteś

Yoko krzyczała żeby oczyścić atmosferę a ja piszę bo tylko tak umiem zapanować nad huraganem Zan który broniąc swoich Loganów śpiewa SONG artykułując pierwszą literę po której zginasz się w pół a świat rozmazuje się gdy przez łzy zapisuję mój cichy krzyk

* * *

nie chcę żeby moja sztuka konkurowała wolę by doceniona została w ciszy w hołdzie dla niej w blasku lampki nocnej czytana ustami powszednimi a nie okrytymi fałszywą czerwienią chcę by była sama samodzielna niezmącona i czysta zachowana w swojej niezobowiązującej formie litera dla litery symbol dla symbolu sztuka dla sztuki

* * *

myślisz czasem o mnie czy dalej moja twarz w twych wspomnieniach zabarwiona jest nienawiścią czy wybaczyłeś mi już a może dalej nie używasz mojego imienia nie nazywasz mnie nim wzdrygasz się na jego dźwięk co z nostalgią o której mówiłeś czy odnalazłeś swoją ojczyznę wróciłeś do domu po tak długim i męczącym spacerze krętymi uliczkami niebytu

* * *

dla Ciebie w dniu urodzin  tobą chcę zaczynać każdy nowy dzień witać promienie słońca przez pryzmat twoich rzęs a pierwsze słowa moje niech brzmią kocham cię wtedy nawet zimny deszcz nie zmyje miłego dnia odciśniętego na moim czole stemplem twoich warg

westchnienia

wszyscy widzą te absurdy wzdychają rozmawiają przepełnieni goryczą wzdychają garbią się pod ciężarem zmartwień wzdychają myślą co przyniesie jutro wzdychają liczą dni do emerytury wzdychają liczą nieliczne godziny snu przerywanego nocnym cichym westchnieniem cały wszechświat wzdycha westchnieniami zmęczony

lubicie słońce

zasłaniacie okna zamykacie drzwi byle tylko nie czuć promieni słońca by unieruchomić i zagęścić powietrze karmicie oczy światłami sztucznymi żółtym bzyczeniem żarówek niebieską falą ekranów lubicie słońce to jasne na pocztówkach i gdy jedziecie na wakacje a słońce trzeba kochać miłością stałą wieczną a nie tylko wtedy gdy przynosi nam korzyści

* * *

chodzę do szkoły ale właściwie nie ma mnie w niej jestem nieobecna nieprzytomna i mówią do mnie i ja mówię ale nie wiem co nie wiem o czym chodzę z klasy do klasy identycznych śmierdzących i nie czuję pasji czy chęci do nauki jedynie fetor

* * *

krzywdzicie mnie choć myślicie że to dla mojego dobra dyktujecie mi słowa sprawdzacie moją wiedzę oceniacie mnie mobilizujecie do uczenia się o prędkości spadania rzuconego w górę kamienia obliczania ilości nasion trawy potrzebnych do obsiania trawnika w kształcie rombu tylko że ja nie chcę wiedzieć z jaką siłą muszę pchać szafę gdy chcę ją przesunąć wolę odkrywać wspaniałe dzieła i uczyć się twórczości

typowość

dlaczego nie mogę być przeciętna typowa dlaczego nagle zgorszyła mnie ekstrawagancja odmienność dlaczego nie chcę pokornie podłożyć za długiej szyi pozwalającej patrzeć ponad pod gilotynę świata znacznie ukróciłoby to moje męki i bitwy z obsesyjnymi myślami położyłabym się wtedy z telefonem w ręce i cieszyła z oceny dobrej

* * *

wejdź głębiej rozgrzej się zaparzę ci herbaty tylko nie oparz się przecież to czysty wrzątek zabarwiony nutą pachnących ziół rozgrzeje język wygładzi zmarszczone brwi jak uspokajający dotyk matki ciepłego bezpieczeństwa

instrumentalistka

jak niekorzystnie wyglądasz gdy zakochana w muzyce przebiegasz palcami po instrumencie twoja głowa kiwa się na boki unicestwiając misternie ułożoną kiedyś fryzurę nogi rozstawione po bokach ułatwiające stabilizację gdyż stopy bez oparcia szaleńczo wydeptują puls twarz rozgrzana z pierwszymi kroplami potu na linii włosów i nad górną wargą ubranie trochę zmięte niedoprasowane bo od rana ćwiczyłaś ale nie przejmuj się gdy zamknę oczy jesteś piękna jak muzyka

stopy naszych nauczycieli

jej stopy były bardzo zmęczone gdy usiadła wreszcie i pozwoliła dłoniom przejąć energię ciała opuchnięte rozpierały cienki materiał znoszonych półbutów a szmaragdowa żyła pulsowała rytmicznie pospiesznie gdy dłonie się zmęczą wykonają jeszcze dwie czynności sięgną i rozepną buty a potem naciągną koc na opuchnięte stopy i tańczącą żyłę