Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2020

* * *

na co mi lustra czy samokrytyka jeśli żyję samotnie a oczy innych patrzą w ziemię lub sporadycznie liżą spojrzeniem stopy na co mi starania skoro nikt i tak nie zauważy braków rażących nadmiarów gorszących osoba moja sprowadzona teraz do inicjałów i zniekształconego głosu

* * *

najszczęśliwsza jestem gdy słucham Debussy'ego gdy dźwięki migocą niczym gwiazdy palce muskają leciutko klawisze najszczęśliwsza jestem  bo wtedy księżyc objawia mi się z całym swym magicznym majestatem w całej osobliwej tajemniczości nawet za dnia nawet na pochmurnym niebie a jego światło koi mnie rozjaśniając ciemne zakamarki duszy

* * *

jestem niczym czarna dziura chłonę dźwięki i kolory smaki i zapachy uśmiechy i spojrzenia nie jestem zmęczona czy znużona jedynie czasem brak mi dotyku co zatrzymany na chwilę pokrzepia

trzy siostry

wiaro nadziejo miłości moja słodka otulcie mnie szczelnie kocem uchrońcie od zbędnego zgiełku nierozważnych nawoływań i gróźb kochane potężne trzy siostry w ryzach trzymacie świat uparcie odmawiający wam pokłonu lecz stale żebrzący pomocy dziękuję wam muzy mistrzów za koc za rady za spokój który spłynął na mnie gdy tylko zgięłam kolana

* * *

moje sny pożywka oraz drogowskazy życia wyznaczniki codzienności pseudo plany o które wciąż pytają zmyślane przeze mnie by być by trwać by nie wypaść z pociągu pędzącego

* * *

gdy cię ujrzę znów szukać będę wyjątkowej energii twego ciała łaknąć będę nieskończonej fali słów oczekiwać śmiejących się oczu gdy cię ujrzę znów będę szczęśliwa

* * *

trzeba nam  byśmy oczekiwali więcej zachłannie szukali nowości czasem rzucali wszystko szli i ufali temu co nieznane trzeba nam tej odwagi zwanej głupotą prowokującej do czynu wybawiającej od stagnacji trzeba nam nowych ziaren które dorzucimy do chleba powszedniego  pachnącego bezpiecznym domem skrywającego pod chrupiącą skórką zniewalające ograniczenia

* * *

jestem nieuleczalnie chora w dodatku śmiertelnie z każdym oddechem bliżej mi do trumny żadne maseczki ani szczepionki tym bardziej nie pomogą mi również lekarze lubujący się w trzycyfrowych liczbach nie ulżą mi w cierpieniu problem mój leży głębiej niewidoczny i nieziemski  lecz mimo to powszechny bo kto z was nigdy nie słyszał o złamanym sercu

otwórz usta naPrawdę

Już najwyższy czas na ostatnią, lecz równie ważną mądrą małpę. W świetle ostatnich wydarzeń jej wydźwięk może być różnoraki, ale zależy mi, abyśmy nie zapomnieli, że tak naprawdę chodzi o dążenie do poznania. Poznanie, określane czasem jako przepaść (T. Mann - Śmierć w Wenecji ) - co zdaje się być zupełnie uzasadnione - jest niezbędne do właściwej oceny świata oraz lepszego życia, wypełnionego właściwymi wyborami. Nie odrzucajmy go, zatracając się w pięknie czy estetyce. Bądźmy świadomi potrzeby poznania oraz łaknijmy prawdy, bo ona tylko zaspokoi nasze szaleńczo kołaczące serca, poszukujące Pełni. Dziękuję po raz kolejny Karolowi, który pomógł mi uczynić z chaotycznych nagrań (w dodatku zapisanych do góry nogami) jedną spójną całość. Twoja pomoc jest nieoceniona.

* * *

czasami kłamię  w wierszach i w rzeczywistości lecz nie mam sobie tego za złe bo skrycie w tajemnicy przed resztą nazywam się artystką co nagina prawdę

* * *

nie wiem co przyniesie życie czy dziś jeszcze mnie zaskoczy czy noc da mi ukojenie czy sen zamknie moje oczy nie wiem czym jest ukochanie nie znam bólu trosk ofiary staram się żyć tu dziś teraz łukiem mijam jutra bramy nie wiem czy świadomie kroczę bo dość mroczno jest dokoła więc pytanie o me plany drażni jak namolna pszczoła

* * *

porozumiewamy się uśmiechami krótkimi jak błyśnięcia przed burzą dyskretnymi niczym ten rzucany z ram przez Mona Lisę uśmiechy te są słodsze niż martini asti upajające mocniej niż fresco droższe mi niż chianti napełnię nimi kieliszek samotnie kosztować będę delektować się odurzającym zmysły bukietem

* * *

najpiękniejsza harmonia budzi się we mnie gdy (niczym spragniony słońca słonecznik) obracam twarz ku bezchmurnemu niebu przestworza szepczą wtedy do mych uszu nieziemskie słowa zadumane nad swą mądrością a ja przez ułamek chwili mam w sobie coś z nadczłowieka

* * *

czuję ograniczenia mojego ludzkiego ciała poznałam jego tymczasowe niedomagania świadomie rejestruję jego kłucia i bóle krzywię się tylko nieznacznie na nie lecz nie protestuję bo jakie trudne byłoby życie bez akceptacji tych słabości pozostaje przecież zawsze nadzieja w metafizyce

* * *

bądźmy wreszcie tymi kobietami w pełni bądźmy nimi prawdziwie nośmy cholernie długie spódnice łopoczące dookoła kostek rozpuszczajmy długie włosy rzucajmy je na wiatr czarujmy wrodzonym wdziękiem i subtelnością

* * *

wiem że niewiele bo tylko lekko poza obwód żeber wystajesz mimo to ugniatam cię i ściskam chcąc byś zniknął

* * *

patrzę na kota kot z kolei spogląda w wodę pewnie widzi w niej swoje pofalowane odbicie a ja czy ja widzę w nim siebie?

* * *

sunięcie palców nabiera nowych barw egzotycznych smaków to utwierdzanie się w rzeczywistości obecność teraźniejsza tak bardzo ludzka wciąż budząca kontrowersje

żuk

wpatruję się w ogromnego żuka który przeciął mi drogę niespodziewanie godzinę wcześniej słyszałam że żuki to tutaj rzadkość

* * *

lokuję moje miłości w oknach bliźniaczych wagonów a one śnią mi się nocami w kolejnościach alfabetycznych włóż mi w dłonie nowe języki bo kończą mi się słowa

* * *

miłość  sztuka najtrudniejsza wciąż najbardziej pożądana piszemy śpiewamy mówimy o niej lecz czy mamy ją w sobie?

* * *

boję się twoich oczu rządnych odpowiedzi których przecież nie mam wspinam się więc po schodach staję przed ramionami rozpostartymi i szepczę Ty się tym zajmij

* * *

one rodzą się od tak pospiesznie jakby brakowało im czasu którego ja mam przecież w nadmiarze

* * *

pamiętam energię pamiętam jak przepływała przeze mnie przez me ciało i pamiętam ten moment w pociągu jak uciekła przez palce u stóp gdy ściągałam skarpetki w gołębie a pani z Łańcuta uprzejmie odwracała wzrok

* * *

moja przyszłość rozbryźnięta na ścianie niepokoi brak jej marzeń złudzeń czy planów pusta jest niczym słabe ciało które do niej przypisano co nie marzy lecz marznie

* * *

jestem powtarzalna wyciśnięta spadnę w postaci kropli bezbarwnej bezwonnej bezdźwięcznej spadnę w postaci kropli bezsensownej

* * *

pragnąc piękna obsesyjnie szukam go u mistrzów ufając że oni posiedli wiedzę dla mnie niedostępną

* * *

wykorzystana płonę niespokojnie a dym zamiast wzlatywać obłapia mnie oślepia Miłości kto śpiewa o twej dobroci ten nie poznał cię wcale bo ty poisz się łzami a wędrówkę wznawiasz po burzy by z czasem odejść niewzruszona

* * *

jakimi słowami mam się modlić skoro wszystkie więzną mi gardle jak mam mówić  jeśli nikt nie słucha czy me słowa wciąż są wtedy mową? gdzie szukać piękna jeśli w sobie go nie znajduję

* * *

moje kochania to zbędne kilogramy a każde kolejne - dodatkowy ciężar ale jakoś nie umiem bez nich iść przez codzienność one trzymają mnie przy ziemi bym nie odleciała zbyt lekka

* * *

powiedz mojemu sercu by umilkło nie wyrywało się tak w uniesieniu bo to niezdrowe niewłaściwe jak potem żyć z takim pobudzonym sercem jak zasypiać gdy ono wciąż chce gdzieś biec

* * *

bądź moim symbolem w który ubiorę się wieczorem potem gdy wyjdę do ogrodu ćmy będą łasić się do mnie uderzać skrzydłami  niby bijąc brawo pięknemu księżycowi tak naprawdę moim powiekom opuszczonym nie mówmy o tym nikomu bo jakże słodko jest mieć sekret zatajony przez brutalnym światem