Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2019

* * *

jak paciorki różańca przesuwam wspomnienia przewijam fotografie lecz nic z tych czynności nie przynosi ukojenia a z lustra spogląda na mnie czerwona opuchnięta twarz dziewczyny ściskającej różaniec w jednej ręce i notes w drugiej

* * *

jutro zamienia się we wczoraj w piekące kąciki oczu wczoraj zamienia się we wspomnienie w nikły cień uśmiechu wspomnienie zamienia się w nadzieję w błyszczące ufne spojrzenie nadzieja zamienia się w jutro w niepohamowaną ekscytację jutro zamienia się we wczoraj i tak kręci się moje życie

* * *

jeszcze czuję jego zapach bo przesiąkła nim moja skóra na grzbiecie serdecznego palca chcę zachować tę woń jak najdłużej ale już zaczęła wypłukiwać się od słonych łez roziskrzonych złotym blaskiem zachodzącego słońca ocieranych jedna po drugiej systematycznie grzbietem serdecznego palca

siódma róża

smutna ta inspiracja  która kieruje moją lewą dłonią kochanie  mówisz gdy wręczasz mi różę a potem rozmawiamy o jej nieśmiertelności gdy wspinamy się po schodach na peron pożegnań tor końca świata kobieta w szafirowym swetrze ociera oczy chusteczką mnie też przydałaby się jedna

zachód słońca

mówisz zachód słońca a ja słyszę miliony kolorów tysiące słońc zachodzi w moim sercu w twoich oczach kąpią się promienie promienie dobrych uczuć i wiem że już o to pytałam ale dlaczego znikasz razem ze słońcem które rano wraca lecz mimo że czekam cierpliwie ty zostajesz pomiędzy gdzieś i tam

czosnek

jakże cieszę się z neutralnych tematów choć nienawiść próbuje ciągle przejąć władzę palce drżą pod wpływem oporu ale dziś nie ugnę się i będę pisała o czosnku o ładnym czosnku o kuchni pełnej jego białych łup i tej esencji odganiającej wampiry bo czyż nie powinniśmy rozkochiwać się właśnie w czosnku w jego zwykłości i przeciwstawię się Verlaine który ofiarował mu pejoratywny wydźwięk dyktowany wampirzym usposobieniem ja lubię czosnek i chcę go podziwiać teraz

* * *

te nienazwane uczucia chowam ze wspomnieniem twojej twarzy malejącej w oknie odjeżdżającego pociągu twoich warg szepczących po raz ostatni te słowa

* * *

szukam twojego zapachu jak pies tropiący co mnie omija skoro dwa dni przyniosły mi tak wiele jesteś i ja to wiem ale cień nie ma ciężaru więc gdy chwytam cię za rękę czuję pustkę

piramida Maslowa

nawet ci którzy wyglądają na zadowolonych zawsze muszą zaspokoić potrzeby z piramidy Maslowa dlatego idą na imprezę piją mimo że nie powinni szukają pociechy u tych którzy nie grzeszą niewinnością łamią sobie serce piją jeszcze więcej bo przecież trzeba to sobie jakoś wynagrodzić i wejść na kolejny wyższy szczebel piramidy

* * *

otwieram książkę po to by zapomnieć że ją czytam jutro przyjeżdża mój ukochany włosy opadają poruszone moim oddechem łaskoczą kontur dolnej wargi źdźbła też czują to co ja bo pod naciskiem mojej dłoni gną się i wiją w tańcu oczekiwania

* * *

dawniej starałam się naprawdę się starałam walczyć z niezrozumieniem niesprawiedliwością naprawdę teraz gdy mówisz mi o kolejnym absurdzie zasłaniam uszy rękoma zaciskam powieki i wciskam twarz w dziuplę utworzoną z twoich ramion

Bułhakow

czytając powieść o ludzkim kocie i ognistowłosej Heli staram się uspokoić oddech przyspieszony nagle jak po intensywnym biegu ogłuszona szumem krwi pędzącej w skroniach kładę się na ziemi i jak zahipnotyzowana przewracam kolejne strony powieści o magicznym kremie i znikających czerwońcach

* * *

nie wracaj do domu tu będzie ci cieplej niż tam w chłodzie obcych serc nierozgrzanych kości szczękających do rytmu twoich kroków nie wracaj do domu zostań blisko mnie tutaj gdzie wszystko jest jasne jasnym półmrokiem i zło nie razi naszych oczu krzykliwymi kolorami reklam

moja gra

lubicie bawić się ze mną w moją grę bo to całkiem proste iść kredową ścieżką która brudzi wasze podeszwy i moje dłonie ale łatwo strzepnąć pył z rąk więc nie zastanawiacie się długo czy to normalne czy nie

próba opisania tego wszystkiego

czuję bezsens gdy siedzę a wczorajszy obiad zalega w moim zgniłym żołądku próbując wydostać się na wierzch pustymi frazesami niezaleczonymi nawet ziołowymi kroplami na trawienie czuję schab mimo że jest piątek co na to religia

mówię głośno

mówię głośniej choć stoisz niedaleko mówię głośniej bo chcę żebyś usłyszał mój błyskotliwy żart mój dźwięczny śmiech mój głos po prostu mówię głośniej bo chcę zostać zauważona i żebyś mi odpowiedział

nie tak

ludzie niemili dla mnie nieznajomej niedojrzałej nie dlaczego są tacy przykrzy czemu sądzą o mnie nie ja nie jestem nie ja mam wiele tak o których nie mają pojęcia i nie chcą mieć a to błąd

* * *

uścisk krótki jak błysk błyskawicy delikatny jak uderzenie skrzydeł motyla wydawać by się mogło nic nie znaczący to dlaczego tak nie cierpię tych uścisków z twoich ramion jakbyś kochał mnie wbrew światu i wbrew sobie a tym krótkim pocieszeniem się tłumaczył z przymrużonych spojrzeń czy nielicznych tańców a i tak zahaczasz jeszcze o mnie wzrokiem lecz tak krótko więc nie zdążam odpowiedzieć

* * *

patrzysz na mnie oczami niewidomego rękoma wodzisz po twarzy łagodnie głaszczesz opuszkami palców unerwionych rejonów mojej twarzy rozluźnionej mapy zmysłów i emocji nienazwanych czasem wybrakowanych

* * *

znów szara codzienność tak boleśnie powszednia prozaiczna oklepane nudne problemy sytuacje wirujące w koło jak ramiona wiatraka woń kurzu i stęchlizny a to wszystko tylko dlatego że nic nie trwa wiecznie

* * *

twarze migają kolorami lamp a starsza kobieta topi nos w szybie okrągła jak księżyc w pełni wydyma policzki i ściąga usta zwierzęce instynkty tańczące małpy skaczące zające biegające strusie ściągnięte usta wyszły zwierzęta tańczą do zamknięcia zoo mimo zachmurzonego nieba

funkcja kwadratowa

martwi mnie samotność ciągnie kąciki ust w dół jak ramiona smutnej paraboli oddala niespiesznie słońce przywołując w tańcu deszcz a goście rozpraszają się we mgle mieszając niczym krople deszczu kto policzy mój x by tym razem był większy niż zero

* * *

chciałabym zasnąć cichutko w ramionach twoich tak tych nieszczelnych spieczonych słońcem żeby promienie przebijały przez nie i rozświetlały moje sny moje sny o twoich ramionach

odcięte członki

odcięto jej rękę i zamknięto członek w szkle bo wciąż gestykulował niezrażony niczym biegająca kura bez głowy lub odradzająca się połowa gąsienicy odcięto jej nogę i zamknięto członek w szkle bo wciąż podrygiwał niezrażony do rytmu tandetnej skocznej piosenki której słuchano w mieszkaniu obok szkło zaparowało oddechem zmęczonej skóry

* * *

przebierasz szybko wargami mielisz nimi słowa powietrze język wydaje cmoknięcia gdy połykasz przecinki i średniki zęby dziś już całkiem proste uderzają o siebie ze szczęknięciem patrzę i nie mogę uwierzyć jak szybko informujesz mnie o swoich przekonaniach których nie zapamiętam nawet w połowie tak dobrze jak układ pryszczy na twojej brodzie

że kocham

kocham mówię ci to żebyś się nie przestraszył gdy przyjdę wieczorem pod twój dom i krzyknę z dna moich płuc że kocham jesienny deszcz na rozdygotanych wargach zapach wiatru na zziębniętej skórze i chrupiące liście w kasztanowych włosach kocham mówię ci to żebyś się nie przestraszył gdy przyjdę wieczorem z bukietem zroszonych liści kasztanowca pod twój dom wyszeptać że kocham jesień

dlaczego nie słucham

dlaczego nie interesuje mnie co mówicie odkrywacie przede mną świat a ja uciekam we własny empiryzm własne lektury nie chcę być oceniana za mój mózg stworzony nie przeze mnie oceniana przez was z mózgami pełnymi niedoskonałości słucham waszych wywodów i dziwię się bezustannie o czym mówicie i po co dlatego że wam za to płacą

* * *

gdy płaczę otula mnie powietrze pociera ramiona prostując skórę ociera łzy wysuszając szepcze ciszą słowa pocieszenia otacza broniąc przed samotnością która panoszy się w czterech ścianach

czas

cztery dni zostały do końca wygnania zliczę je na jednej dłoni ale to ciągle wieczność bo ile czasu pozostaje pomiędzy rozczapierzonymi palcami wyciągniętymi w oczekiwaniu

mytoniemy

my to nie my to jacyś obcy ludzie których nie znam i nie rozumiem kiedyś szczęśliwi teraz robiący sobie na złość jak niesforne rodzeństwo my toniemy powietrza w płucach coraz mniej ból ściska gardło ciemność pod powiekami wszystko mokre ale czy woda wystarczy aby się oczyścić wiem że wystarczy by utonąć

* * *

tańcząc na brudnej podłodze ciągle mylę kroki i gdy już myślę że nie wytrzymam a oczy zaczynają płakać wbrew mnie kładę się wśród kurzu włosów tancerek z zaawansowanej grupy i oglądam wygimnastykowane stopy moich koleżanek podkurczając palce powalając by skurcz łydki był wytłumaczeniem kropel potu a krople potu łez

nie kłopoczcie się

nie kłopoczcie się dniem jutrzejszym nie datujcie życia bo bezdatni ludzie są przydatni w tym zabieganym świecie nie kłopoczcie się dniem jutrzejszym usiądźcie tylko i spójrzcie na ptaki wolne i beztroskie żyjące kalendarzem przyrody nie kłopoczcie się dniem jutrzejszym tylko wyjdźcie do ogrodu i pogrążcie się w lekturze nieskończonej biografii dnia dzisiejszego