oddycham okropnie nierówno wdech ściga wydech zanikanie czy jeśli milcząca oddychać będę cichutko zniknę? czy okropność oddechu wybije się na pierwszy plan brudną plamą nierównej obecności
trzy dwa jeden uśmiech błysk i już nie ma co się smucić bo życie to dwa jeden zapomniane a trzy zatroskane przemijaniem błysk tyle masz i już czy zdążysz chociaż kichnąć na tym wspaniałym świecie?
choć przyszedł bez kwiatów uśmiechy rozkwitły na twarzach wszystkich kobiet gdy mówił rumieńce wstąpiły na policzki mimo że zimno i śnieg leży za oknem bezgwiezdne niebo ach nie wszystkim płoną iskierki w oczach które wodzą za nim marząc o kontakcie wzrokowym gdy wyjdzie zrzucą brokatowe maski zostaną pobrudzone podkładem bluzki oraz refleksja że jednak kwiaty to przynieść mógł
z głuchym łoskotem padły sobie w ramiona dwa smukłe pnie iglastych drzew utulone do snu w objęciach wiatru zasnęły reszta lasu wyszumiała dla nich senną sonatę
gdy świat atakuje oczy zamykam je gdy uszy przyciskam do nich dłonie gdy każe mi mówić ślubuję milczenie to nie świat tylko ja sama jestem sobie największym utrapieniem ja i moje myśli wrzeszczące bolesnymi barwami
zabierz człowiekowi tlen a umrze tak słaby tak bezbronny organizm nie przeżyje nawet godziny bez powietrza czym jest więc całe nasze życie jeśli nie zwykłą walką o oddech?
nacięcie na skórze krew delikatna powierzchnia dzieli się na dwoje morze czerwone kropla spływa w dół po ostrzu noża miesza się z letnim sokiem pomidorów zamieram