Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2020

bez łez

moje życie bez łez nie byłoby już nim w pełni bo one przypominają mi że jestem żywiołem że mogę drążyć skały a me wewnętrzne źródło jest żywe

* * *

godzinami mogę zmywać z siebie zbłąkane spojrzenia pogubione sylaby te nieśmiałe objęcia mogę patrzeć jak znikają razem z puszystą pianą w odpływie mogę lecz chyba wolę je zaakceptować i zacząć płakać ze szczęścia

* * *

kim jestem bez ciebie skoro już nie sobą czyja jestem teraz jeśli nie twoja komu mam darować moje kochania moje westchnienia te wszystkie zaimki sny pocałunki uśmiechy łzy zwróć mi mnie

wyprowadzka

czuję się tak jakbym się wyprowadzała i jest w tym trochę prawdy bo próbuję wynieść cię z mojego serca naiwnie wynosząc prezenty usuwając zdjęcia i wiadomości czytając o przechowywaniu płócien  łudząc się że co z oczu to z serca trochę w to wierzę ale równie mocno całuję listy i wdycham twój zapach który wciąż jeszcze drży w skradzionej probówce 

* * *

tyle słów tyle głębi a tak mało czasu niewiele okazji by wyszeptać wykrzyczeć wycałować wytłumaczyć czym jest to co ludzie nazywają kochaniem

* * *

dzień rozpogodził się dla ciebie malutki ptaszek zaczął koncert wiatr rozwiał lekko twoje smutki soczyste jabłko spadło z gałęzi spójrz to wszechświat swym językiem znaków próbuje wygładzić twe czoło zmartwione

* * *

chciałabym poznać nowe słowa by z nich układać modlitwy które wyrażą mój ból pełniej by ich głębia i siła nieustępliwie przemierzała ziemię docierając do uszu obojętnych  serc wyziębionych by znów przemówić  jakkolwiek i być wysłuchaną

wdzięczność

uczę się wdzięczności  na nowo odkrywam jej delikatne spojrzenie subtelny uśmiech gładzę ją nieśmiało gdy sadowi się na mych kolanach budząc najlepsze wspomnienia do których przywieram szepcząc cicho dziękuję

* * *

załamał się mój światopogląd bo uczono mnie że z dobrym fundamentem zaangażowaniem brakiem namolności częstą modlitwą zrozumieniem czy nawet ładną buzią uda się moje fundamenty to teraz pył w modlitwie brak mi słów twarz mokra jest od łez a serce bije spokojnie bo jeszcze nie wie nie pojmuje za to ja rozumiem co się stało nie wiem tylko kiedy ani dlaczego

* * *

gdy mówiłeś będę będę milczałam teraz gdy odchodzisz też milczę zdziwiona jak to się stało gotowa  by szukać zgubionej miłości gdy zaczynam  orientuję się że ty już wyszedłeś razem z nią przemienioną w obojętność

* * *

czy można tak całować  nie kochając i szeptać że się kocha lecz nie wierząc jaki w tym wszystkim cel czy intencja to bardziej obietnica czy rozstanie

* * *

odchodzisz z nimi klepany po plecach pocieszany ja wracam sama do domu kulę się brudna w czystej pościeli wspominając wasze słowa puste jak ja od środy

* * *

we włosach mam poznański pył pamięć o twoich palcach i wiele łez które spływały nocą by wsiąknąć w resztki zapachów szeptów i oddechów w resztki ciebie

skarpetki w gołębie

wczoraj  gdy naciągałam na zmarznięte stopy skarpetki w gołębie myślałam o śnie wyczerpana znużona powtarzaniem ciągle słów to koniec dziś gdy zsuwam je w nagrzanym przedziale znów myślę o śnie lecz w inny sposób o zawieszeniu w chwili zastygnięciu by nie musieć się cofać ani iść do przodu

* * *

nie znam już drogi do domu ale wiem jak to jest płakać do opuchniętych powiek nie móc spojrzeć komuś prosto w oczy oszaleć pijąc wino smutku za szybko rozmyślać o spacerze  leżąc w łóżku nad ranem i jechać pół dnia by usłyszeć że mogę wracać do domu

* * *

tylko las cichy pomieści ten krzyk furii wzbierający od tygodnia w mej piersi będę krzyczeć mocno  głośno i stanowczo byście przestali oczekiwać cudów i wzięli życie w swoje ręce zaspane

czternasta róża

została samotna na ławce przed operą kontratenorzy w strojach aniołów wyśpiewują dla niej treny

słoik z nadzieją

wciąż sięgam do słoika w którym trzymam nadzieję rozcieńczoną z ułudą sproszkowaną przez skąpstwo i strach wciąż sięgam do słoika w którym trzymam nadzieję i karmię się nią codziennie bez perspektywy  że kiedyś wyleczę się  z tego uzależnienia

* * *

opadaniem głowy mierzę czas i żartuję z tęsknoty do pociągów by widzieć wasze uśmiechy ujęte w nowe ramy moimi opuchniętymi powiekami mrugającymi ospale szkliście

zawsze oddychaj (wierszoddech)

wierszoddech tok życia oddech słowo oddech obecność tu i teraz z wiatrem i trawą niebem i ziemią słońcem i księżycem wierszoddech pomyśl poczuj oddaj i oddychaj zawsze oddychaj

* * *

oparłam czoło moje zmęczone o twe ramię niewzruszone jego pewność była krzepiąca  lecz nie chłonęła trosk czasem drżała zniechęcona a twarz twarzy nigdy nie widziałam

* * *

gdzie on jest pytałam przeczesując wysokopnące trawy pozwalając makom muskać moje nogi naturze sprawić by ciało sennie poddało się grawitacji leżąc wśród brzęczenia i cykania usłyszałam lekki oddech wiatru który szeptał odpowiedź w me zmęczone ucho w snach zasnęłam więc

spojrzenie Mony Lisy

nie poddawaj się impulsom wciąż kontroluj nastawienie nie płacz nie krzycz nie prowokuj Mony Lisy miej spojrzenie nawet już późnym wieczorem lub gdy zerwiesz się o świcie nie pokazuj swych emocji to ułatwi trochę życie

* * *

chcę odkryć na nowo tę wytęsknioną czułość kiedyś tulącą się do naszych nóg  teraz leżącą zmęczoną która lubiła senne uściski powieki uginające się od barw usta opuchnięte lecz śmiejące się gdzie jesteś, Czułości gdzie jesteś