za mało za cicho za słabo za krótko żądam więcej barw krzyczących na mnie do mnie we mnie i przeze mnie krzyczę bo wczoraj było tydzień temu a tydzień ciągnie się już od roku za mało mnie w tym wszystkim
doszukujesz się ukrytych sensów rozłupujesz orzechy wchodzisz w głąb ziemi po kruszec skarb umieszczasz w sejfie szkoda tylko że na mnie patrzysz tak powierzchownie
zgadzam się znowu głowa przemierza kilometrowy pion a usta wypuszczają zużyte tak zgadzam się znowu bo liczę na to że tym razem coś poczuję nadzieja wychodzi drzwiami od kuchni zgadzam się znowu bo wiem że wróci
posprzątałam ogłaszam zdechłym molom i osuwam się na ziemię dobrze że umytą myślę nowy mol szamocze się usiłując oderwać nogi od lepkiego plastra to pułapka mówię i odwracam wzrok
kolorowe światła ranią przekrwione oczy nie idę dzisiaj spać wyśpię się jak umrę ciepło pod powiekami ciepło pod językiem tańczę bo kto wie czy w zaświatach będzie ku temu okazja
kładę się wśród konwalii obejmuję ich pachnące kwiaty potrącam poruszane oddechem główki ich śnieżna biel silnie kontrastująca z soczystą zielenią pobudza zmysły obsypuję je pocałunkami
guziki rozsypały się po podłodze brzęczy jeszcze okręcając się żywo nim zastygnie gdy sięgasz po niego ciepłymi palcami przecierasz gładką powierzchnię z dziurkami wahasz się chwilę nim włożysz go do kieszeni wychodzisz a inne zastygłe czekają na twój powrót